Alchemia Kreatywności – codzienna gra na zwłokę
Opublikowane: 3 marca 2010 Filed under: Kreatywność | Tags: Alchemia Kreatywności, Kreatywność, odkładanie, tworzenie podświadome, zwlekanie 10 KomentarzyOdkładanie spraw na później to chleb powszedni większości z nas. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto by tak nie robił. Jedni robią to stale. Inni nauczyli się z tym, mniej lub bardziej skutecznie, walczyć. Od zawsze jednak wmawia się nam, że zwlekanie nie jest dobrym podejściem do załatwiania spraw.
Od małego uczy się dzieci, żeby nie odkładać niczego na później. „Zrób dziś to, co możesz zrobić jutro.”, „Nie odkładaj na ostatnią chwilę.”, „Nie zwlekaj.” – tego typu złote myśli powtarzano mi od zawsze.
Z drugiej strony jest piękne, staropolskie „Co się odwlecze, to nie uciecze.”, „Co nagle to po diable.” albo „Robota nie zając, nie ucieknie.” I jest w tym sporo racji. Szczególnie w odniesieniu do roboty kreatywnej.
Zawsze robiłem wszystko na ostatnią chwilę. Muszę przyznać, że jestem mistrzem zwlekania i uniku. Z drugiej strony, kiedy przychodzi moja pora, potrafię pracować niezwykle efektywnie, do upadłego. Systematyczność nigdy nie była moją mocną stroną. Czy to źle?
Z punktu widzenia zachodniej, kapitalistycznej cywilizacji – to źle.
Tu liczy się efektywność, pracowitość, rytmiczność dostaw, skuteczne parcie do przodu, sprzedaż, produkcja i produktywność.
Sęk w tym, że ja mam to wszystko w dupie.
Dla mnie liczy się wyłącznie JAKOŚĆ mojej pracy. A jest to zawsze robota kreatywna, dla której sumienność, systematyczność i pracowitość ma niewielkie znaczenie.
Oczywiście w czynnościach prostych jest dużo łatwiej. Produkcja butów, dostarczanie towarów do sklepów, czy pieczenie bułek wymaga pracowitości, dyscypliny i systematyczności. W tej działalności odkładanie roboty na nie wiadomo kiedy zawsze doprowadzi do katastrofy.
W pracy kreatywnej nie jest to już takie oczywiste. Czasami muszę dojrzeć do tego, żeby móc pracować. Często, żeby pisać muszę wejść w odpowiedni tryb. Muszę znaleźć jakiś taki dziwny stan gotowości, który nie wiadomo kiedy przychodzi. Czasami muszę po prostu coś mocno przemyśleć, zanim zacznę pisać i te przemyślenia chwilę trwają.
„Nigdy nie odkładaj na jutro tego, co możesz zrobić pojutrze.” (Mark Twain)
Dlatego zdarza mi się, że odkładam zaczęcie pisania. Muszę się z całą sprawą przespać, muszę się z nią przespacerować, czuję, że jest za wcześnie na pisanie. Dla postronnego obserwatora wygląda to jak klasyczne odkładanie spraw na później. Nagle wszystko staje się ważne, tylko nie praca – muszę się przejechać na rowerze, muszę załatwić coś nie cierpiącego zwłoki w jakimś urzędzie, muszę zrobić zakupy, muszę wnikliwie zbadać jakąś zupełnie nieistotną sprawę w Internecie. I tak dalej, i tak dalej.
Tymczasem w moim mózgu zachodzą jakieś dziwne procesy myślowe. Wiele razy łapałem się na tym, że niektóre pomysły porządkowały się „same” – zupełnie bez udziału świadomości. Czasami wystarczyło się przespać, albo przez parę dni zająć czym innym, żeby jakiś projekt dojrzał na tyle, że można było ruszyć z miejsca.
I właśnie do tego przydaje się zwlekanie w pracy kreatywnej.
Ważne jest żeby nie zwlekać w nieskończoność. W końcu trzeba sobie powiedzieć „stop”. I zacząć tworzyć. Wtedy znowu ważna staje się systematyczność, obowiązkowość, pracowitość i dyscyplina.
Jest taka ciekawa anegdota o wybitnym amerykańskim reżyserze Johnie Hustonie, który pojechał do Afryki kręcić film. Cała kosztowna, hollywoodzka produkcja rozlokowała się na sawannie i czekała na reżysera. On tymczasem polował na słonie. Musiał upolować słonia, żeby móc zacząć kręcić. Nie wiadomo dlaczego i po co był mu ten słoń. Jedno było pewne. Bez upolowania słonia Huston nie zacznie filmować. Producenci liczyli straty i odchodzili od zmysłów. A Huston polował. Zwlekał. Opóźniał. Odkładał. Bronił się rękami i nogami przed tworzeniem. Bo nie był gotowy. Kiedy w końcu zabił słonia, zdjęcia ruszyły i powstała „Afrykańska Królowa”. W 1990 roku Clint Eastwood zrobił film o tych wydarzeniach i zatytułował go „Biały myśliwy, czarne serce”. Oba filmy bardzo udane, choć zamordowanym słoniom na niewiele się to przyda.
I na deser fajna animacja o „odkładaniu spraw na później” – czyli z angielska: „Procrastination”.
(Inne artykuły z serii “Alchemia Kreatywności” znajdują się w kategorii “Kreatywność“)
Chciałbym skomentować ten wpis, ale zrobię to później…
No to u mnie jest z tym zupełnie inaczej.
Muszę pisać codziennie. Muszę zachować systematyczność. Jednodniowe odpuszczenie przeradza się w dwudniowe, tygodniowe … . Oczywiście, w pełni zgadzam się że pomysł należy „donosić”, w głowie, w zapiskach. Musi on dojrzeć. Tyle że w moim przypadku pomysłom najlepiej dojrzewa się gdy coś pisze, gdy nad czymś pracuję.
Druga sprawa, zawsze potrzebuję rozgrzewki. Chwila czasu na wejście w rytm, w ciąg. A potem to już leci.
Zauważyłem że kiedy zachowuję systematyczność, kiedy nie odpuszczam, to wprowadzam się w taki stan ciągłego czuwania. Ciągle coś się dzieje. Ciągle „wyłapuję” coś, czego mogę użyć, ciekawy zwrot, dialog, scena, temat. Każda czynność życia codziennego potrafi dać wtedy bodziec, impuls, do czasami zupełnie nieoczekiwanego spostrzeżenia. Muszę przyznać że uwielbiam ten stan. Co więcej, nie męczy mnie on, nie wyczerpuje.
I żeby nie było … leniem to ja jestem wybitnym. Odkładanie na potem, liczenie że samo się może zrobi. Walka z tym jest naprawdę ciężka. Czasami bolesna i fizycznie i psychicznie.
A ja mam pytanie całkiem nie na temat…
Bo czasem zauważyć można dźwiękowe niedoróbki w filmie, np. gdy ruch warg bohaterów nie pokrywa się z ich głosem, albo wyraźnie słychać, że głos danej postaci jest nagrany w studiu… Dla przykładu podam serial Sfora.
I mnie właśnie zastanawia, jak to jest przy kręceniu filmu, czy dubbinguje się niektóre sceny czy zawsze cały film. Ten proces wyraźnie słychać w polskich filmach, choć nie we wszystkich i nie zawsze. Również nie mam pojęcia od czego jest to zależne?
To rzeczywiście BARDZO nie na temat. Postsynchrony – czyli podkładanie dźwięku w studiu, po zdjęciach, kiedyś było powszechne. Teraz już nie. Stosuje się je tam, gdzie dźwięk nagrany na planie nie nadaje się do użycia z jakichś powodów. Osobiście BARDZO nie lubię postsynchronów w filmie.
Poplątanie z pomieszanym i koniec końcem zupełnie nieprzydatne :).
Kreatywność jest procesem myślowym, a nie zdefiniowaną czynnością. Chyba, że kratywność postrzegamy przez pryzmat metod i technik pobudzania kreatywności, ale autor nie nawiązuje do nich i najwidoczniej ich nie stosuje.
Natomiast prokrastynacja dotyczy odkładania czynności, które są jasno zdefiniowane lub mogą być tak określone.
Łączenie tych dwóch pojęć z zasady wydaje się mi błędne, a jak mawiał mój nauczyciel fizyki jak się przyjmie złe założenia to udowodnić można wszystko – co też autor czyni przez resztę tekstu :)
Teoria na temat definicji, czym jest kreatywność i jakimi technikami ją pobudzać, mnie nie interesuje. W dziedzinie kreatywności jestem praktykiem i na podstawie moich codziennych z nią DOŚWIADCZEŃ wyciągam subiektywne wnioski, które zamieszczam na tym blogu.
A na fizykę bym się nie nie powoływał, bo mało tam rzeczy pewnych i udowodnionych. Szczególnie jak sprowadzimy wszystko do cząstek elementarnych i kwantów.
konev: teza, że kreatywność jest procesem, a nie czynnością jest mocno nieprecyzyjna. O ile wiem proces to zdefiniowana sekwencja zdefiniowanych czynności, z których każda może być zagnieżdżonym procesem. Poza tym pisanie, że coś „jest” jest ryzykowne. Jako filozofujący fizyk powinieneś wiedzieć, że wg niektórych wielkich fizyków teoria względności jest poniekąd analogiczna do podejścia holistycznego na wschodzie, które zakłada m.in. akceptację tego co jest, czyli m.in. tego że ktoś myśli inaczej i ma inne definicje czegoś niż Ty :) A tak poza tym filozofia słabo się filmuje :)
W temacie: dla mnie samego systematyczność jest warunkiem koniecznym, bez bata leżę i nic nie robię :) Ale jak już się zabiorę to wciąga, więc motywator jest. Czasami przychodzą pytania czy się zmuszam czy po prostu staram się kończyć rozpoczęte, bo chyba każdy lubi zaczynać. Patrzę przy biurku za okno, jak kwiaty rosną i wiater wieje, więc robię herbatę i dalej leżę i filozofuję. Zero w tym logiki :) Na poważnie, coś skończonego napawa mnie dumą i satysfakcją. Ale czasami dojście do tego to ciężka orka, a rozciąganie czasu jak na tym zegarku mi nie pomaga.
Dziękuję za wyjaśnienie. Także nie lubię tego zjawiska.
A co do kreatywności… u mnie to zależy od czasu i weny. Gdy mam ochotę coś napisać, że aż mnie trzęsie w środku, to wtedy siadam i piszę. Mogę wówczas napisać dużo. A zmuszać się nie lubię, choć czasem muszę, np. przy wypracowaniu z polskiego…
Ja osobiście mimo usilnych starań zrobienia czegokolwiek wcześniej, by „mieć to z głowy” wciąż w ostatniej chwili dostaje „olśnienia” i pracuję całą noc niemal dosłownie wypruwając sobie żyły, byle tylko praca była zakończona. Na to chyba jednak nie ma lekarstwa…
Odbiegając od tematu, byłem na pierwszych zajęciach z kursu scenopisarstwa organizowanego przez Wiktora Piątkowskiego i jestem jak najbardziej zadowolony : )
Pozdrawiam
Milo, że „ktoś o mnie pisze” -nieznając mnie:-)