Ile prawdy powinno być w fikcji
Opublikowane: 7 marca 2010 Filed under: Scenopisarstwo | Tags: fabuła, fikcja, prawda, rzeczywistość, Scenopisarstwo, wiarygodność 15 KomentarzyPewnego razu prowadziłem na ten temat ożywioną dyskusję z policjantami z drogówki. Złapali mnie na radar za niewielkie przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym. Prosząc o łagodny wymiar kary, wspomniałem nieśmiało, że jestem twórcą serialu „Kryminalni”. I zaczęło się.
Policjanci od razu zgodnie stwierdzili, że w tym serialu to wszystko nieprawda. Tak nie wygląda życie, tak nie wygląda policyjna codzienność w Polsce. Moje położenie stawało się coraz bardziej rozpaczliwe, ale starałem się ich przekonać, że to tylko fabuła. Nie pomagało.
W końcu dyskusja tak ich rozhuśtała, że doszli do wniosku dla mnie druzgocącego. Stwierdzili, że szkodzę polskiej policji. Stałem na poboczu drogi z portfelem w ręku i zaniemówiłem.
Ja szkodzę Policji!?
Przecież ich lubię. Współpracuję z nimi. Konsultuję się z nimi. Wielu prawdziwych policjantów zagrało w tym serialu. Z wszystkimi się zakolegowałem. Jedliśmy razem zupę w planowym barobusie. Marzliśmy razem na mrozie. I teraz nagle dwóch funkcjonariuszy drogówki z dalekiej prowincji rzuca mi w twarz TAKIE oskarżenie!?
Użyłem więc ostatniej deski ratunku. Uderzenie tą deską zazwyczaj pomaga, zazwyczaj pozwala mi w takich sytuacjach wyjść z głębokiej defensywy i przejść do miażdżącego ataku.
Zapytałem o ich żony. Zapytałem jak serial podoba się ich żonom.
Zaniemówili.
Już wiedziałem, że uderzyłem mocno, celnie i w samo serce.
Stali przez chwilę w milczeniu, drapali się w głowy pod białymi, policyjnymi czapkami, patrzyli na buty, skubali paznokcie.
Ich żonom serial bardzo się podobał. Były jego fankami. Oglądały każdy odcinek. Nie miały żadnych uwag.
Na koniec funkcjonariusze stwierdzili, że i tak wszystko w tym serialu to nieprawda, oddali mi dokumenty, kazali jechać i uważać na znaki.
Podobną rozmowę miałem z pewnym lekarzem na temat serialu „Na dobre i na złe”. Wszystko tam to nieprawda, koloryzowanie, fikcja i szkodliwy optymizm. Rzeczywistość polskich szpitali jest zupełnie inna.
Użyłem innego argumentu, którego zazwyczaj używam w takich sytuacjach. „A Gwiezdne Wojny?” Zapytałem. Przecież tam wszystko jest nieprawdziwe, wszystko jest fantazją, wszystko jest wyssane z palca. Autorzy tego filmu nawet nigdy nie byli w kosmosie. Ja w szpitalu parę razy byłem, raz nawet w charakterze pacjenta (miałem wtedy 5 lat). Lekarz głęboko się zamyślił i nie wiedział, co sensownego odpowiedzieć na taki argument.
Bo, prawdę mówiąc, ciężko jest się spierać w tej kwestii.
Fikcja jest fikcją i tak zwana „prawda” jest jej PRAWIE wcale niepotrzebna.
Jeśli opowieść jest dobrze skonstruowana pod względem dramaturgicznym, nie musi być prawdziwa.
Musi być WIARYGODNA. A to zupełnie co innego.
Dużo ważniejsza od prawdy faktograficznej jest zawsze prawda psychologiczna postaci. Muszą mieć wiarygodne motywacje, muszą być spójne charakterologicznie, muszą przypominać żywych ludzi. To jak wyglądają i z jakiej pochodzą planety ma już mniejsze znaczenie.
Dobry autor musi mieć DAR PRZEKONYWANIA. To jedna z najważniejszych cech dobrych twórców fikcyjnych opowieści. Trzeba umieć tak zaczarować widza, żeby na chwilę uwierzył w najbardziej nawet niedorzeczne światy. I dobrzy autorzy to potrafią.
W końcu opowiadanie fabuł to tylko rozrywka. I rozrywki właśnie szuka większość widzów w serialach, filmach, czy powieściach. Jeśli szukasz prawdy, szukaj jej gdzie indziej.
Chyba, że autor już na samym początku zaznacza, że będzie opowiadał historię prawdziwą. Że jest to oparte na historycznych faktach, że opowiadane wydarzenia miały miejsce w rzeczywistości. Taka obietnica zobowiązuje do trzymania się faktografii. Choć oczywiście BARDZO różnie z tym bywa. Bo prawda dla każdego jest czym innym. Każdy inaczej ją widzi. Prawda wciąż jest najważniejszym tematem wszelkiego rodzaju sporów, chociaż teoretycznie spieranie się o nią jest bez sensu – prawda albo jest, albo jej nie ma.
Ale to już temat dla filozofów, którzy uwielbiają wymyślać kolejne definicje prawdy, w większości nie mające nic wspólnego z rzeczywistością ;-)
Wygląda na to, że „krzywdzimy” różne grupy zawodowe, szczególnie te, których praca związana jest z ryzykiem utraty zdrowia czy życia. Policjant, strażak, ratownik czy komandos ( z wszystkimi zetknąłem się na planie) wszyscy oni zgodnie twierdzili, że wciskamy kit pokazując ich pracę. Nie pomogły zapewnienia, że na planie wszystko konsultowaliśmy, że ich koledzy po fachu tylko wyżej stopniem przyglądali się i poprawiali nasze błędy. Najdotkliwsza krytyka spadła na nas po programie „998”. Na forach strażackich zawrzało! Miało to posmak linczu, nie będę przytaczał co mówiono wówczas o realizatorach i naszych kolegach ( prawdziwych strażakach z dużym stażem w służbie). Gdzie tkwi błąd? Chyba nie ma i nie było żadnego błędu. Każdy chce widzieć swoją prawdę. Ilu ludzi tyle prawd. A swoją drogą widzowie powinni pamiętać, że spotykając na ulicy doktora Burskiego ( Artur Żmijewski w „Na dobre i na złe” ) nie należy go prosić o receptę.
Bardzo ładnie ujął to William Goldman w swoich „Przygodach Scenarzysty”:
„PRAWDA jest fajna, RZECZYWISTOŚĆ jeszcze lepsza, ale WIARYGODNOŚĆ – najlepsza.”
… tym bardziej, że prawda i rzeczywistość są czasami zupełnie niewiarygodne ;-)
Wiarygodność – stąd właśnie biorą się sukcesy rozrywkowego amerykańskiego kina – policjant, szpieg, agent w pojedynkę rozprawiają się z armią groźnych przeciwników – w realnym świecie wiemy że ktoś taki, zwłaszcza działając solo nie miałby żadnych szans. Ale w porządnie skrojonej fabule „łykamy” historię bez zastanowienia, często dopiero po wyjściu z kina śmiejąc się z samych siebie że „łyknęliśmy niezły kit”.
Już dawno doszedłem do wniosku że czasami lepiej pokazywać „prawdę i rzeczywistość” w sposób z prawdą i rzeczywistością mający mało wspólnego, ale w sposób wiarygodny. Tworząc wiarygodną historię. Droga wydaję się być okrężna ale przynosząca efekty.
Jak zbierałem wiadomości, dane do serialu kryminalnego który kiedyś wymyśliłem sobie napisać, to strasznie irytował mnie brak wiedzy na temat policyjnej pracy. Technik, metod … etc. Wkręciłem się więc, używając znajomości, na kilka dni do komendy policyjnej (takiej dużej, z pracującymi tam wszelkiej maści specjalistami)celem podglądania. Przeżyłem duże, olbrzymie rozczarowanie. Nuda, flaki z olejem. Zero emocji. Jedyna użyteczna rzecz jaką wyniosłem to wiedza na temat stopni w policji. Ale to akurat jest dostępne w necie.
Wykreowanie wiarygodnej rzeczywistości – to jest TO. A jak jeszcze uda nam się przy tej okazji przekazać kilka „prawd” to już w ogóle możemy wypić piwko za sukces.
Prawda prawdą, ale jest jeszcze coś takiego jak odpowiedzialność. Zgadzam się, że nie zawsze ma ona jakiekolwiek znaczenie, ale w przypadku przywołanego „Na dobre i na złe” chyba jednak ma.
Nie zapominajmy, że tv i seriale mają ogromną siłę rażenia, a ludzie, którzy je oglądają, często uznają je za prawdę. Z seriali czerpią wiedzę o świecie i życiu, mimo, że to fikcja.
Przykład:
Znajomy lekarz, odwiedził swoją mamę. Razem obejrzeli odcinek „Na dobre i na złe” (mam ogląda), w którym u pewnego dziecka rozpoznano szkarlatynę.
Szkarlatyna to choroba, która obecnie prawie w ogóle nie występuje. Większość lekarzy poniżej czterdziestki nigdy jej nie widziała. Kiedy w szpitalach się zdarza, zwoływany jest cały personel, bo to może być jedyna szansa w życiu, żeby tę chorobę obejrzeć (czyli żeby móc ją w razie czego później rozpoznać).
Szkarlatyna prawie nie występuje. Ale to nic nie szkodzi, bo tego najwyraźniej w odcinku nie powiedziano. A nawet jeśli… następnego dnia znajomy odebrał na swojej komórce kilkanaście telefonów od rodziców, którzy chyba właśnie rozpoznali u swoich dzieci szkarlatynę. A to tylko pacjenci, którzy mają numer komórki mojego znajomego. Kolejna fala dzwoniła i umawiała się na wizyty do jego przychodni. A to tylko jedno miejsce, w jednym mieście.
Tego dnia rodzice w całym kraju najedli się strachu, zmarnowano czas i zasoby wielu poradni i wielu lekarzy. I prawdopodobnie osoby, które były na coś chore miały problem z dostaniem się do lekarza. Bo czujni rodzice dzieci ze szkarlatyną dzwonili od samego rana zatrwożeni o zdrowie swoich dzieci. I wcale nie było łatwo im wytłumaczyć, że ich dzieciom nic nie jest, albo, że to zwykła wysypka.
Można mówić, że ludzie są głupi i nie powinni traktować fikcji tak serio. Ale to, że tak ją traktują jest faktem. I twórcy takich seriali jak „Na dobre i na złe” powinni się nad tym czasem zastanowić. Mają na społeczeństwo ogromny wpływ.
W tym sensie para policjantów wyraziła pewną prawdę – oczekują od serialu bezwzględnej prawdy, bo kiedy oglądają inne rzeczy w tv, wierzą w nie. Przerażające, że zamiast poddać w wątpliwość prawdziwość innych produkcji, uznają, że ta jedna jest po prostu źle zrobiona.
Pozdrawiam!
Tak samo dr House może stworzyć nowe stada hipochondryków :) Dla mnie w tym kontekście ciekawsza jest w ogóle rola seriali. Tam wg mnie najważniejsza jest identyfikacja i mielenie w kółko tego co mnie otacza nawet jeśli jest to przedstawione nierealnie. No i jak ktoś się tak poidentyfikuje (wsiąknie) to masz efekt o którym piszesz. Nie ma zdarzeń które powodują w człowieku parcie do jakiejś większej zmiany w samym sobie. A ja lubię taką rolę kina. Choć sam czasem oglądam seriale żeby się zrelaksować i za dużo nie zastanawiać. Czysta rozrywka.
A takie „kino zmiany” możliwe jest wg mnie tylko w jednoodcinkowej fabule gdzie widać wyraźnie zmianę postaci (chyba, że to o Chuck’u Norrisie jest). Skupiasz się na bohaterze i na tym co przeżywa, a nie na jakiś praktykach lekarskich. Oczywiście są wyjątkowe seriale gdzie bohater też ostro „bulgocze” w środku i coś tego wynika.
Warto też wspomnieć o dokumentach. Kanał „Planete” miał kiedyś takie hasło „Rzeczywistość jest bardziej zaskakująca od fikcji”. Tylko nawet Kieślowski i Łoziński podobno „szperali” w swoich dokumentach :) Ale mi to jakoś nie przeszkadza. Także nie jestem zwolennikiem szukania najprawdziwszej prawdy. Tej boruty na zewnątrz mam po uszy :)
Tak jak Piotr napisał. To jest rozrywka. Jak ktoś nie umie używać zabawki. Trudno. To tak samo jak z nieprawdziwymi reklamami w TV, a ludzie potem zaskoczeni. Czy serial ma być telewizją edukacyjną? Nie jestem pewien.
Kwestia uwiarygodniania rzeczywistości jest jednym z najważniejszych zadań wielu amerykańskich seriali. Świetnie ujął ten temat Bartosz Staszczyn w „Przekroju”nr. 4/2010 (polecam!).
Ja, muszę przyznać, od pewnego czasu dałam się wciągnąć w „rzeczywistość” serialu „Biuro”. Głównym zamysłem jest aktywne uczestnictwo załogi filmowej w przebiegu fabuły, a celem- wprowadzenia widza w stan iluzji, jakoby on(a) sam(a) w tym świecie współuczestniczył(a), tzw. mockumentary . Tak więc główne postacie regularnie komunikują się z kamerą, niektóre z nich bardziej lub mniej ją lubią, niejednokrotnie kamera pełni rolę intruza na planie, czasami bezpośrednio wpływa na tok akcji, kilka razy została przechytrzona przez bohaterów, i regularnie jest przeznaczana do nagrywania wywiadów. Wszystko to z odpowiednim profesjonalizmem, dużą dozą humoru, niewiele wiarygodne, ale (cytując Bartosza Staszczyna)- „I nawet jeśli amerykańskie hity w istocie niewiele mają wspólnego z rzeczywistością, oglądalność dowodzi, że tym gorzej dla rzeczywistości. Bo nawet jeśli serial kłamie, jest to kłamstwo wyjątkowo czarowne.”
Zastanawiam sie, czy ten teren zabudowany był faktycznie zabudowany? A może użyto starego triku – makiety domów i manekiny („Miś”).
Też mi to wtedy przemknęło przez głowę ;-)
Jestem święcie przekonany że tak było.Po twoim podchwytliwym pytaniu jeden poszedł w krzaki skontaktować sie z „górą”. -Melduję że mamy tu większego cwaniaka .Pyta – a co na to wasze żony…których jeszcze nie mamy.
„Pyta – a co na to wasze żony…których jeszcze nie mamy.” – mieć jeszcze nie mają, ale nie wiedzą że komenda wojewódzka już im te żony w ramach awansu służbowo przydzieliła … na razie jedną na dwóch, ale to już zawsze coś … stoi tylko na razie bidulka w policyjnym magazynie i czeka na wizytę premiera/prezydenta, będzie uroczystość, będzie wręczenie żony (służbowej ma się rozumieć).
Żarty, żartami … ja mnie obrobili piwnicę (kilka ich obrobili w jedną noc, bo to obrotne chłopaki) i jeden uparty sąsiad szarpał się po sądach, to zostałem uroczyście zawezwany na pobliski posterunek celem złożenia zeznań … biedne policjanty miały jeden komputer na czterech (kupili go sobie na raty i sami spłacali) i w przerwie na fajeczkę snuli plany, jak by to fajnie było gdyby sobie 64 mb „ramu”dokupili, może bo wypłacie się „ściepną”, gdzie ja już wtedy od ponad roku u siebie miałem ponad 500mb „ramu” i wcale nie było to dużo … ten komputer to oni używany kupili na raty … a z jaką czułością oni się do niego odnosili :)
Panie Piotrze, mam do Pana pytanie w związku z tym wpisem: przy pisaniu scenariusza dotyczącego jakichś prawdziwych wydarzeń, na ile trzymać się faktów, a na ile można dać się ponieść fantazji, jeśli same fakty nie są wystarczająco dramatyczne? Jak ktoś już wcześniej wspomniał odpowiedzialność jest też istotna.
Np. twórcy znakomitego filmu „Baader-Meinhof Complex” w scenie zabójstwa niejakiego Ponto ‚podkoloryzowali’ trochę fakty, cytuję za filmweb: ‚Żona zamordowanego przez RAF dyrektora naczelnego Dresdner Bank, Juergena Ponto, oddała w październiku 2008 w ramach protestu swój Krzyż Zasługi. Był to gest sprzeciwu wobec filmu „Baader-Meinhof Komplex” – wg niej film gloryfikuje nieco terrorystów, a scena zamordowania jej męża przedstawiona została w sposób kłamliwy (w filmie Ponto sprzeciwia się terrorystom i na skutek tego ginie, w rzeczywistości podobno sprzeciwu nie było, mimo to został zastrzelony). Rodzina Ponto wyraziła również oburzenie z powodu tej sceny, gdyż wg nich narusza ona prywatność i tragizm ich ówczesnych przeżyć – przedstawiona jest płytko i niepotrzebnie w tak brutalny sposób.’
Rozumiem intencje twórców – wiadomo scena bez konfliktu jest sceną straconą, dlatego podbili oni nieco jej dramaturgię poprzez aktywizację ofiary, druga sprawa to postaci terrorystów – gdyby po prostu by go zabili, tak jak w rzeczywistości, to widz mógłby przestać im kibicować, a to przecież zabójstwo dla filmu, gdy widz odklei się od bohatera. Ale czy to naprawdę było konieczne? Pytam, bo mam podobny problem – piszę właśnie historię opartą na faktach, ale z pkt. widzenia dramaturgii filmowej same, suche fakty są niewystarczające, trzeba by je trochę ‘upiększyć’. Jak się zachować w takiej sytuacji? Jak ugryźć taki problem, który jest złożony niezmiernie? Być faktografem czy bajarzem? I co z odpowiedzialnością za pisane słowo? Czy w dzisiejszym świecie istnieje jeszcze coś takiego?
Pozdrawiam
Film fabularny nawet oparty na faktach historycznych zawsze jest FILMEM FABULARNYM. Zawsze prawa dramaturgii i „nie nudzenia” są na pierwszym miejscu. Tym fabuła różni się od dokumentu. „Czterej pancerni i pies” to dobry przykład dużego przekłamania faktografii, ale doskonale napisanej dramaturgii. Dlatego do dzisiaj młodzież z wypiekami na twarzy ogląda ten serial. Jak ktoś szuka PRAWDY powinien wnikliwie studiować opracowania historyczne, może szczyptę tego towaru tam znaleźć.
Pytanie z innej beczki. Czy zrobienie własnej stronki na której zamieściłbym kilka próbek swoich scenariuszy, może podbić szanse na „bycie” zauważonym. Wiem , że pewnie nikt z branży nie szuka w ten sposób scenarzystów, ale mógłbym np. dołączać adres stronki do rzeczy które wysyłam w producentów, stacji telewizyjnych.
Obecność w sieci jest zawsze dobrym pomysłem, szczególnie dla osoby piszącej. Ale jako sposób na „zauważenie” to trochę mało. Trzeba pisać i wysyłać gdzie się da. Ale o tym już gdzieś tu pisałem.