Kino na zakręcie
Opublikowane: 21 Maj 2013 Filed under: Filmy | Tags: artysta, film, film dokumentalny, kino, korporacje, księgowi, Serial, sztuka, twórczość 18 KomentarzyZnowu przypadkiem zobaczyłem świetny, pełnometrażowy dokument. Canal+ pokazał wczoraj film „Jiro śni o sushi”. Opowieść o Jiro, osiemdziesięciopięcioletnim japońskim mistrzu sushi, do którego maleńkiej sushi-dajni trzeba rezerwować miejsce z miesięcznym wyprzedzeniem. Przez prawie półtorej godziny nie mogłem oderwać oczu od ekranu.
Dawno już mi się coś takiego nie zdarzyło w przypadku filmu fabularnego. Z ostatniego hollywoodzkiego „mega-hitu” w „3d” pod znanym tytułem „Wielki Gatsby” wyszedłem z kina w trzech czwartych seansu, bo nuda i ból dupy jaki odczuwałem stały się nie do zniesienia. Kompletna brednia i efekciarska ściema za 100 milionów dolarów.
Co jest ze mną nie tak?
Co jest z kinem nie tak?
Co się dzieje?
Dlaczego kameralnie robione, nic nie kosztujące, pełnometrażowe dokumenty robią dzisiaj w świecie taką karierę, podczas gdy kolejny rok hollywood nie jest w stanie opowiedzieć światu niczego godnego uwagi?
Oczywiście najłatwiej jest dojść do wniosku, że to ja zwariowałem, że z kinem wszystko w porządku, że git, że działa, jak zwykle. Po prostu zwariowałem. To się zdarza facetom po czterdziestce.
To jednak byłoby zbyt proste. Taka analiza problemu, to żadna analiza. To umysłowe lenistwo, na które kto jak kto, ale ja nie mogę sobie pozwolić.
Tym bardziej, że ten trend obserwuję już od ładnych paru lat. Kino fabularne flaczeje, staje się nudne, wtórne i nieciekawe. Ostatnio przeczytałem gdzieś w sieci wpis pewnego znanego krytyka amerykańskiego, że kino umiera. Kino przestaje być tym, czym było jeszcze niedawno. A było rzeczywiście „najważniejszą ze sztuk”. Było wyznacznikiem stylu, mody i zakreślało horyzonty myślenia miliardów ludzi na ziemi. Kino pokazywało ludziom o czym mają śnić, jak mają żyć, jak powinni wyglądać, co jeść, w co się ubierać, jak się czesać i malować, jakie papierosy palić, jak wyznawać miłość ukochanej i jak potem tę miłość konsumować.
To już minęło.
Dzisiaj nikt już nie ubiera się jak jego ulubiona gwiazda filmowa. W każdym razie nie jest to już tak ważne dla milionów zwykłych ludzi, jak kiedyś. Kino przestało być ważne. Przestało kształtować zbiorową wyobraźnię, zbiorową świadomość i zbiorową podświadomość tak, jak robiło to kiedyś.
Dlaczego?
Amerykański krytyk doszedł do konkluzji, że to przez wielość atrakcji, która dookoła nas fruwa. Mamy internet, seriale, telewizję, gry, youtuba, sport, muzykę i wszystko w takiej ilości, że kino w naturalny sposób zbladło.
Otóż uważam, że cytowany krytyk nie ma racji. Bo kino nie zbladło całkiem. Zbladły tylko te rejony produkcji filmowej, z której wyeliminowano artystów. Tam gdzie filmy robią artyści, mamy niezwykły urodzaj świetnych opowieści. Przykładem jest ostatnia eksplozja doskonałych pełnometrażowych dokumentów i telewizyjnych seriali fabularnych. To ostatnie bastiony światowej produkcji filmowej, gdzie artysta filmowiec (autor, reżyser, producent) mają jeszcze coś do powiedzenia. W hollywood filmy robią księgowi i żołnierze korporacji zakuci w garniturkowe zbroje. I to widać. Bardzo to widać.
Żeby zadziwić widza zajmującą opowieścią, trzeba być artystą. A wbrew temu co się dzisiaj myśli, artystą nie może być każdy. Dobry film potrzebuje natchnionego autora. Wszystko jedno, czy będzie to scenarzysta, reżyser, czy producent. Musi być to natchniony filmowiec, który ma wpływ na to co, jak i dla kogo opowiada.
Jeśli za opowiadanie historii biorą się biuraliści, nic dobrego nie może z tego wyjść.
Wysyp doskonałych pełnometrażowych dokumentów wziął się z rewolucji cyfrowej. Nagle (o czym na tym blogu wielokrotnie pisałem) filmowcy dostali tanie, doskonałej jakości kamery cyfrowe. Cała produkcja staniała na tyle, że przestała w zasadzie kosztować. Można dziś kręcić filmy dokumentalne prawie za darmo. Nie płaci się aktorom, nie płaci się za scenografię, lokacje, kostiumy. Po prostu kręci się to, co ma się ciekawego przed obiektywem. Żadne korporacje mediowe, prezesi i księgowe nie mają tu nic do gadania. Tak powstaje sztuka.
Inaczej jest z serialami fabularnymi. Tutaj potrzebne są wielkie pieniądze na produkcję, ale z powodu ogromnej objętości narracyjnej opowieści i potrzeby fachowego nad tą narracją zapanowania, nie odsunięto od produkcji autorów. Seriale to wciąż królestwo wiodącego scenarzysty, księgowi nie mogą się go pozbyć, bo nie są w stanie zapanować nad opowieścią. A więc mamy choć jednego filmowca artystę na pozycji decyzyjnej. I jak się okazuje to wystarczy. Seriale fabularne zawojowały świat.
Kino natomiast leży i kwiczy. Filmy fabularne są (prawie) całkowicie we władzy księgowych.
To oczywiście bardzo powierzchowna analiza. Mocno skrótowa, subiektywna, zbyt uogólniająca, być może nawet emocjonalna. Sęk w tym, że mnie to boli, bo zawsze byłem zagorzałym i zdeklarowanym konsumentem fabuł. Hollywood sprzed dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu lat dostarczało mi kinowej strawy na najwyższym rozrywkowym poziomie. Teraz nawet moi starzy mistrzowie Spielberg, Scorsese czy Ridley Scott oddali kamerę księgowym. Z marnym skutkiem.
Nigdy nie lubiłem dokumentu. Nigdy nie chciałem go robić, ani oglądać. Teraz nagle odkrywam, że serce kina przestało bić w hollywood i bije w pełnometrażowym dokumencie. Bije też w telewizyjnych, fabularnych serialach. Bo serce kina bije tylko tam, gdzie są artyści. W korporacyjnych biurach nie ma ich na pewno.
nic podobnego wszystko jest z Toba w porzadku, ja podobnie reaguje, czesciej spedzam czas z internetem albo z ksiazka, bo filmy z hollywoodu sa nudne, fabula powtarza sie lub mozna juz przewidziec od poczatku jej przebieg. Filmy obliczone na efekty specjalne – Star Wars ostatnie czesci wogole jeszcze nie obejrzalem, gdy zaczalem, to zaczalem takze ziewac. Ale wlasnie coraz czesciej przyciagaja moja uwage filmy, ze tak powiem z „dolnej polki” bo to one zazwyczaj opisuja realne zycie.
A może po prostu ma Pan pcha i nie trafia na /to kino/ fabularne? Ostatnio mam podobny problem – coraz trudniej znaleźć mi dobrzy film, po obejrzeniu którego powiem „perfekcyjny!”, „arcydzieło!”. Jednak to nie oznacza, że taki filmy nie powstają… Po prostu gust filmowy się wyostrza, oczekujemy od kina coraz więcej. Gdybyśmy ocenili filmy w skali od 1 do 10 – jeszcze jakoś czas temu oglądaliśmy filmy z przedziału 7-10 i byliśmy z tego zadowoleni. Ale 7 i 8 przestały nas satysfakcjonować, teraz chcemy tylko 9 i 10, z naciskiem na 10 – a to nie jest tak łatwo znaleźć. Bo wszystko, co najwybitniejsze, bez względu na dziedzinę sztuki, zawsze będzie tylko i wyłącznie małym procentem w stosunku do gorszej reszty…
W dokumencie jest identycznie. Ogląda go Pan niewiele, zaledwie wierzchołek góry lodowej. Więc ogląda Pan tylko te najwybitniejsze. Gdyby oglądał Pan ich więcej, zrozumiał by, że te wybitne stanowią jedynie niewielki procent. Gdym znalazł kogoś, kto nigdy nie lubił fabuły, nigdy nie chciał jej robić, ani oglądać, to… Był bym w stanie dać mu listę kilkudziesięciu takich filmów, że po ich obejrzeniu powiedział by: Teraz nagle odkrywam, że serce kina przestało bić w dokumencie i bije w pełnometrażowej fabule. Ponieważ była by to lista samych filmów wybitnych.
Swoją drogą od dawna mam ochotę stworzyć jakąś platformę, do której da się dołączyć jedynie poprzez zaproszenie któregoś z użytkowników (swego rodzaju /rekomendacja/) i w której użytkownicy wymieniają się okruchami ze szczytu tej góry lodowej, które obejrzą. Tytuł, informacja z jakiego względu to warto zobaczyć (arcydzieło artystyczne/ świetne kino komercyjne/ coś bardziej węższego jak świetne zdjęcia itp.) i odniesienie do popularnego serwisu filmowego, gdzie zainteresowany może sprawdzić szczegółowe informacje, jak kraj produkcji, metraż, twórcy, obsada etc. Wtedy ta grupa ludzi – pożądających najlepszych filmów – miała by więcej padliny :)
Pozdrawiam serdecznie
Cieszę się z tego wpisu, bo pokazuje, że nie tylko ja zacząłem oglądać dokumenty. Na moim dysku przenośnym od ubiegłego roku pojawił się folder „Dokumenty”. Wrzucam tam od znajomych, z różnych źródeł (przyznaję, nie zawsze legalnych) dobre filmy dokumentalne, które zdarza mi się zobaczyć na Planete +, na HBO, BBC, czy Discovery. Wiele z nich jest tak dobrych, że chcę je móc zobaczyć przynajmniej raz jeszcze. Dzielę się nimi ze znajomymi. Z zapartym tchem obejrzałem „Home” Yann Arthus-Bertranda, czy „One six right” romantyczny dokument o ginącym lotnictwie cywilnym w USA na przykładzie lotniska Van Nuyss w Kaliforni. Ciekawi mnie też fenomen BBC. W jaki sposób telewizja publiczna jest w stanie produkować nie tylko fantastyczne filmy dokumentalne, ale rozrywkowe i fabularne, które kupuje prawie 160 krajów na świecie ? Jak do tego fenomenu odnieść naszą telewizję publiczną ? Ale wracając do „Jiro”. Ten film uświadamia, jak pracuje się na reputację, jakość i godność. Przecież taki Jiro – w Zachodnim Świecie – na pewno przez 80 lat „rozwijałby” sieć barów sushi, bo przecież trzeba się rozwijać, zarabiać cora więcej pieniędzy itp. A tu nic z tych rzeczy. Bar na 10 miejsc. Dbałość o detale, o każdego klienta, sztuka kulinarna po japońsku. Sędziwy artysta o spracowanych rękach. Piękne i wzruszające. Z góry przepraszam za przydługi tekst.
A może po prostu, jak mniej możliwości, to bardziej trzeba się starać o odpowiednie środki wyrazu i wtedy potrzebny prawdziwy artysta. Dla mnie zwykłego „zjadacza kina” trochę za łatwo sięga się po efekty specjalne, a za mało w tym wszystkim duszy. A dobrze zrobiony dokument nie musi przekonywać, że jest prawdziwy, bo po prostu jest i ludzie w to wierzą.
Problem odchodzenia od fikcji na rzecz faktów (a jest to widoczne we wszystkich mediach) bierze się tylko z jednego powodu — fikcja przestała opowiadać prawdę, a zaczęła kreować bajki. Ludzie w pewnym wieku wyrastają z bajek, toteż brakuje tego pośredniego spoiwa między bajką a faktem, jakie istniało kiedyś. Coś się wykruszyło. Tak samo było z mitami. Nastał realizm. Być może, ale to tylko głośna myśl, a nie przekonanie, winić trzeba tutaj postmodernizm, przez który twórcy stali się wtórni, zapożyczając pomysły i skupiając się na aluzjach, niżeli oryginalnych ideach. W całych tych superprodukcjach zatracono człowieka, tę nagą istotę, która schodzi z drzewa, rozpala ogień i wyrusza w nieznane…
Mnie również dokument potrafi przykuć do telewizora, nawet jeśli nie miałem w planach nic oglądać, a na współczesne filmy nawet już nie zerkam.
Może nie jest tak źle ;).
zostało jeszcze paru fajnych reżyserów, a poza tym nadzieją Hollywood są doświadczeni aktorzy, którzy rozwijają się w kierunku produkcji czy reżyserii wartościowych filmów.
Za przykład niech posłużą Eastwood, Clooney, Pitt czy choćby Affleck. Dla nich brawa.
Co jest? Ostatnio stanęło na tym, że kino to rzemiosło, sztuki i artystów nie potrzebuje.
O! Bardzo ciekawy temat.
Jeżeli chodzi o mnie to włączam telewizor głównie po to by obejrzeć jakiś film dokumentalny lub reportaż. Tematyka różna.
Dlaczego?
Bo jest większe prawdopodobieństwo, że wybrany dokument zaciekawi mnie na tyle, że obejrzę go do końca i nie będę miała poczucia straconego czasu.
Po drugie, nie będzie to nachalna reklama/product placement i lans.
No i po obejrzeniu dokumentu nie będę miała uszczerbku na słuchu i wzroku od nadmiaru efektów specjalnych.
Może jestem dziwna albo wybredna, ale już od dawna nie mam cierpliwości do oglądania filmów fabularnych. Mało, który jest na tyle ciekawy, żebym obejrzała całość. Zbyt dużo czasu trzeba poświęcić na przejrzenie tych nudnych, aby znaleźć coś ciekawszego.
Według mnie obecne filmy fabularne to przerost formy nad treścią. To tyle i aż tyle.
Pozdrawiam
za 100 baniek tez mozna zrobic „cos dobrego”. mało to… przykladow? trzeba tylko umiec. a ile to zlych dokumentow sie robi? zly dokument nigdy nie wejdzie na antene, a zly blockbuster wejdzie – i to wiadomo dlaczego, no. serwus
Trzeba jednak pamiętać o jednym – kino to nie tylko Hollywood.
Już od jakiegoś czasu mocno cierpię przy oglądaniu tego czym raczą nas amerykańskie wytwórnie. Co prawda, od czasu do czasu zdarzy się coś dobrego, ale ze świecą tego szukać. Nawet kino akcji, takie z cyklu „zabili go i uciekł”, gdzieś zniknęło i aż podstarzali weterani gatunku musieli wrócić, by je ożywić.
Teraz niestety łatwo jest ludziom wcisnąć wydmuszkę. To nie to, że kiedyś tak nie było, ale teraz przy nachalnych kampaniach reklamowych, z których wielu nawet nie zdaje sobie sprawy (obrazki na 9gagu, kwejku, i tym podobnych), dziełami okrzykiwane są Iron Many czy Avengersi, którzy poziomem głupot i prostoty nie odbiegają od wielu innych, ale mniej okrzyczanych tytułów. Dość powiedzieć, że moja znajoma, która kino akcji uważa za zło ostateczne wyżej wymienionymi się zachwyca, a ja. fanka gatunku, skręcam się w bólach je oglądając.
Jednak jakieś pół roku temu rzuciłam się na głęboką wodę i zaczęłam hurtowo oglądać filmy z Korei Poługniowej, a także starsze produkcje z Chin i Hongkongu. I to jedna z najlepszych decyzji, którą, jako kinoman, mogłam podjąć. Tam reżyser szanuje widza i w zamian oczekuje szacunku i zrozumienia. Tam reżyser nie mówi wszystkiego wprost; nie powiela schematów; zostawia miejsce na naszą interpretację; nie odpowiada na wszystkie pytania; potrafi zaskoczyć końcówką, której ciężko pozbyć się z głowy na długo po seansie. Tam, ten sam aktor zagra w dramacie, by za moment zostać super zabójcą z jedną miną przez cały film.
Przez świat jaki odkryłam dziś Hollywood jest hmm „ciekawostką przyrodniczą”, ładnym opakowaniem, ale nie mającym nic w sobie. Ostatnio tylko Krwawy Diament zrobił na mnie duże wrażenie, a to i tak nie było blisko do tego, w jakim stanie zostawiły mnie takie tytuły jak Pieta, I Saw The Devil, The Chaser czy The Man From Nowhere, i wiele innych.
Kino ma się dobrze, ale nie te z Hollywoodu.
Piotr! Powtarzasz i powtarzasz w tym wpisie o fabularnych serialach telewizyjnych, ale o nich nie piszesz, nie mówisz jakie, które, czyje masz na myśli. Może jakieś przykłady? albo jakiś wpis o jakimś serialu i o tym, że (i dlaczego) jest taki znakomity.
Jak zawsze interesujące przemyślenia…
Film Oppenheimera, słusznie typowany jako największe wydarzenie tegorocznego festiwalu, przypomina surrealistyczną psychodramę rozegraną w orwellowskim świecie, gdzie wszystkie znaczenia zostały odwrócone. Gangsterzy nazywają siebie wolnymi ludźmi. Rządząca junta to pospolici bandyci. Ludzie z ulicy udają rozbawienie, gdy każe się im odgrywać sceny zabijania ich bliskich. Bohaterowie dokumentu to patologiczni zabójcy, którzy są dumni ze swoich zbrodni i chcą się pochwalić przed kamerami. Film oddaje głos członkom „brygad śmierci”, które w latach 1965–66 zajmowały się likwidowaniem przeciwników wojskowego reżymu w Indonezji. Doszło wtedy do zamachu stanu i pod pretekstem pozbycia się komunistów wymordowano ponad milion niewinnych ludzi. Do dziś nikogo za to nie rozliczono. Przeciwnie, sprawcy uchodzą za patriotów. Kiedyś podpatrywali w hollywoodzkich przebojach, jak się zabija na niby. Teraz opływają w luksusy i marzą, by ktoś nakręcił film o nich. Wierzą, że wypadliby w scenach przemocy o wiele lepiej niż amerykańskie gwiazdy. Sadyzmem, który mają we krwi, uwiarygodniliby kinową fikcję i wznieśliby się na wyżyny prawdziwej sztuki.
A ja się zastanawiam, gdzie się podziały filmy/seriale dla dzieci. Mamy tyle wspaniałych młodzieżowych książek, a nikt nie docenia ich teraz i nie odczuwa potrzeby zrobienia takiego filmu. Kiedyś kręcono takie filmy, do których moi rodzice mają sentyment, ale z czegoś on przecież wynika. Może dlatego, że dawniej były dwa programy i tylko jeden film można było obejrzeć. Nie wiem.
Panie Piotrze, miałem przyjemność jakieś sześć-siedem lat temu słuchać pańskiej wypowiedzi może nie na temat kina fabularnego a seriali, odnosił się pan wtedy do „Lost” i mówił, że środek ciężkości przechodzi z kina do telewizji. Słowa które dziś pan pisze potwierdziły tą tezę.
Panie Piotrze, kanikuła w pełni i nieszczególny czas na pytania zawodowe, ale jednak zadam jedno pytanko:
– czy zdecydował by się Pan napisać scenariusz do pomysłu- szkicu, który by Pana zainteresował od a do z ?
Panie Piotrusiu, gdzież Pan się podziewa ? Wakacje już się skończyły ;) a my tu biedne żuczki spragnione wieści z wielkiego świata ;) , może w Gdyni ? Jeśli tak, proszę przy okazji lobbować za „Drogówką” ;)
Cała prawda. Duński „Ambasador” czy amerykańki „Shut Up, Little Man!” to dokumenty tak odjechane, że dwa razy sprawdzamy, czy naprawdę są dokumentami^^