Dzieciom nie wciśnie się kitu…
Opublikowane: 8 kwietnia 2011 Filed under: Filmy, Scenopisarstwo | Tags: dramaturgia, dzieci, film, filmy dla dzieci, percepcja, Scenopisarstwo, toy story 3 26 KomentarzyDzieciom nie wciśnie się kitu – dorosłym można go wciskać bez końca.
I to jest podstawowa różnica pomiędzy dzieckiem a dorosłym z punktu widzenia filmowca. A ponieważ mam dzieci i jestem filmowcem, to wiem, co mówię (i mówię, co wiem).
Dzieci uwielbiają bajki. I nie trzeba być ani ojcem, ani filmowcem, żeby ten jakże prosty fakt skonstatować i przyswoić. Ciekawe jest co innego – JAK dzieci te bajki odbierają.
Otóż odbierają je zupełnie INACZEJ niż dorośli.
Gwoli ścisłości powinienem teraz podać moją definicję dziecka. Otóż dziecko to mały człowiek w wieku jednocyfrowym. Dzieci w wieku dwucyfrowym do liczby 20, to nastolatki – taka faza przejściowa między dzieckiem a dorosłym, bardziej już zbliżona do dorosłego. „Człowieki” w wieku 20 lat i powyżej są już biologicznie dorosłe i przez to mniej ciekawe.
Wróćmy zatem do dzieci.
Otóż dzieci odbierają opowieści i narracje całkowicie intuicyjnie i bezrefleksyjnie. Nie robią żadnych założeń wstępnych, nie kombinują, kto jest autorem, czy film dostał Oskara, czy Palmę, co napisali o nim recenzenci, ile dali gwiazdek, czy film podoba się znajomym, czy jest modny, jaki to gatunek, czy jest polski, azerbejdżański, amerykański, czy radziecki, co się o nim mówi, co się o nim sądzi, co o tym filmie wiadomo.
Nic z tych rzeczy.
Dzieci po prostu siadają na pupie i oglądają. Jak przez parę kolejnych minut jest nudno, to koniec. Dziecko zaczyna się wiercić, zaczyna myśleć o czym innym, odwraca głowę i po oglądaniu.
Jeśli natomiast film je wciągnie, to dziecko znika. Zostaje wciągnięte przez ekran do innego świata. Całe! Można do niego mówić, można nim potrząsać, można je wołać. Na próżno. Dziecko ogląda film. Całym sobą, na 200 procent. Nieodwołalnie i na wyłączność.
Nie ma lepszych widzów niż dzieci. Ich reakcje są zawsze urzekająco i boleśnie szczere. Niczego nie udają, nic nie kłamią, nic nie kombinują. Albo są zachwycone, albo natychmiast przestają oglądać.
Widzicie różnicę pomiędzy widzem dziecięcym, a widzem dorosłym?
Dorosły zanim powie, że mu się coś podoba lub nie podoba, dziesięć razy pomyśli: a może się mylę, a może się nie znam, co inni pomyślą, przecież to taki sławny reżyser, przecież film dostał nagrody, miał dobre recenzje, zrobili go megamodni Amerykanie z megawypasionymi gwiazdami.
I siedzą w kinie na hipernudnym gniocie, tylko dlatego, że tak wypada.
U dzieci taka reakcja jest NIEMOŻLIWA.
Dlatego nie ma lepszych filmów do nauki trudnej sztuki nienudzenia, niż filmy dla dzieci, które odniosły sukces. To lektura obowiązkowa dla każdego filmowca, który chciałby robić zajmujące kino. Trzeba je analizować dogłębnie i szczegółowo scena po scenie, postać po postaci, zwrot po zwrocie, dialog po dialogu.
Nie zawaham się nawet napisać, że są to JEDYNE narracje, które warto tak dogłębnie analizować (no może tu trochę przesadziłem ;-)
Obejrzałem ostatnio trzecią część „Toy Story”. Dwie poprzednie znam na pamięć. To majstersztyk opowiadania. Zobaczcie sobie „Madagaskar”, „Gdzie jest Nemo”, „Króla Lwa” czy „E.T”. To świetnie opowiedziane narracje. Zobaczcie sobie „Pana Kleksa” albo „Wielką podróż Bolka i Lolka” – nie ma tam ani minuty nudy.
Bo nie może być. Dzieci w odróżnieniu od dorosłych nudy nie znoszą.
Całkowicie się zgadzam. A trzecia część Toy Story to dla mnie jedna z najlepszych animacji ostatnich lat. Mimo, że nie byłem fanem tej serii. Poszedłem tylko właśnie ze względu na jakąś recenzje co nieczęsto mi się zdarza.
Ja myślę, że robienie dobrych filmów dla dzieci to taka sama sztuka jak na przykład napisanie zajmującego artykułu przeznaczonego dla laików na temat … powiedzmy teorii strun przez profesora fizyki.
Zgadzam się, że to duża sztuka !!!
Ale to nie znaczy, że ten profesor nie powinien pisać artykułów naukowych dla nieco bardziej wtajemniczonych ; )
Niektórzy w ogóle nie umieją dla laików. Niektórzy umieją tylko do fachowców.
Nieliczni mistrzowie do jednych i drugich. Myślę jednak, że to są różne konkurencje ;)
Te wiekuiste prawdy odkrywam ostatnio na nowo. Dzięki 5 letniej Ani, która „wymusza” na mnie oglądanie z nią bajek. I tak ostatnim razem trafiło na Disneya. Jeśli jedna disneyowska bajka potrafi tak wciągnąć, to co dopiero mówić o wymienionych przez Pana tytułach. Wędrują na listę obowiązkowych animacji do odświeżenia ;)
hmmm… co prawda wyrosłam już (razem z dziećmi) z chodzenia na filmy typu Toy Story, ale podyskutuję sobie trochę:
– nigdy nie widziałam dzieci wychodzących z kina (z nudnego gniota), za to przysypiających tatusiów jak najbardziej; dzieci pewnie siedzą w kinie ze swoimi starymi „hipokrytami”, którzy wydali kasę na bilety i za Chiny nie wyjdą…
– dzieci dają się „zahipnotyzować” telewizji i kinu i niekoniecznie są idealnymi recenzentami, czasem gapią się jak leci, byle coś się działo
niemniej – dzieci są the best!
Myślę, że nie należy porównywać dorosłego widza do odbiorcy w wieku dziecinnym. Obcowanie z danym obrazem przez te dwie, właściwie różne osobowości, przebiega zupełnie inaczej. Dzieci kierują się – jeżeli w tym przypadku w ogóle możemy użyć takiego określenia – czymś, co dorosłemu jest całkowicie obce, a co zostało stłamszone przez otaczającą nas rzeczywistość, która tak naprawdę, mimowolnie, wykreowała nasz punkt widzenia. Oba sposoby odbierania filmu są w swej istocie fascynujące i godne głębszej analizy.
Mam do Pana osobliwe pytanie…
Czy płacze Pan na filmach? Ma pan ostatni tytuł godny wzruszenia? :)
Tak, zdarza się, że wzruszam się na filmach. Ale, prawdę mówiąc, nie pamiętam, na czym ostatnio płakałem. Pewnie na jakimś melodramacie ;-)
„Tak, zdarza się, że wzruszam się na filmach.”
No to powierćmy dalej. Zdarza Ci się Piotrze, że się wzruszasz i jednocześnie Cię to niepokoi? Bo np. masz wrażenie, że nie powinieneś? ;)
Nie, nie mam tego. Niepokoiło by mnie raczej gdybym się nie wzruszał we wzruszających momentach.
Mnie kiedyś chwyciła (zupełnie nieoczekiwanie) za gardło pewna scena z filmu Leni Riefenstahl. Strasznie się potem wstydziłem.
Chociaż oglądając Króla Lwa z moim wówczas maleńkim synkiem płakałem razem z nim jak bóbr. Razem tak łkaliśmy jak lwiątko zostało sierotą. Wspaniałe i niezapomniane przeżycie.
Myślałam, że odniesie się Pan Panie Piotrze do sceny końcowej do „Toy Story 3” :)
Fajny artykuł. Ciekawa obserwacja. Z tym, że są wyjątki.
Jest cała masa zmanierowanych dzieci (nawet jednocyfrowych) i są też dorośli patrzący na świat w taki pozbawiony całkowicie wstępnych założeń sposób. Właściwie dokładnie tego uczy Buddyzm Zen.
Dlaczego w naszym kraju, nikt nie wpadnie na to, żeby napisać scenariusz i zrobić film z taką dramaturgią, tak zgrabnie opowiedziany, tak nafaszerowany gagami, powiedzonkami, jak to jest właśnie w kreskówkach? Dlaczego na kanałach dla dzieci leci tylko jeden serial dla dzieci (starszych) „Do dzwonka” rodzimej produkcji, a reszta to produkcje zachodnie.
Czego nam brakuje? Kasy, talentu, ludzi?
Oto jest pytanie! To nie tylko temat na osobny wpis, to gotowa interpelacja poselska.
No to ja napiszę tutaj coś, o czym trochę nie wspomniano. Chodzi o masę bajek, jak i samych filmów, które są dla dzieci – ale przez 20 min. oglądamy ładną animacje, a nie wciągającą historię, czy przygody (dla dzieci bohater to tylko czasami ważna postać) kogoś – ale pokazane raczej dorosłym, niż dzieciom. Wszyscy twórcy bajek dla dzieci jest wieku dwucyfrowego i wielokrotnie tworzą oni bajki jak by to robi dla siebie… a nie dla dzieci. I może dlatego tylko niektóre bajki są dobre, a reszta to grzeczne bajki dla dorosłych. I warto się zastanowić, dlaczego shrek jest tak lubiany przez dzieci? Bo jest wstęp, bo jest osioł co gada, bo jest zielony ktoś – co też gada, a po za tym – to co chwilę coś się dzieje… i choć bajka ma aluzje do dorosłych, to dzieci ją uwielbiają :) a to już zaszczyt.
Jest jeszcze kilka dodatkowych aspektów. np dzieci potrafią oglądać to samo w kółko, często sprawiając wrażenie jakby każdy kolejny raz pasjonował je bardziej. Mam tez wrażenie że bardziej istotny dla nich jest interesujący i przyjemny bohater niż ciekawa fabuła. Takie przykłady jak „Akademia Pana Kleksa” są doskonałą ilustracją tego, że dla dziecka nie liczy się tak bardzo opowiadana historia, wystarczą częste zmiany otoczenia, nowe postaci, nowe epizody, fajne piosenki, zwierzątka i interesujące stwory, itp, itd. Po prostu musi się dziać :).
Jestem ojcem dwulatka, i np on potrafi w kółko oglądać filmik na którym Elmo z jakąś panią śpiewają alfabet.
A panowie z Pixara to mistrzowie mistrzów, głównie dlatego że ich scenariusze trafiają jednocześnie do dzieci i dorosłych. Z racji na wykonywany zawód jestem nałogowym widzem filmów animowanych, i często jestem pod wrażeniem scenariuszy tych „bajek” często dużo dojrzalszych od filmów dla widza dorosłego.
pozdrawiam.
Ja niektóre animacje obejrzałem z moimi dziećmi SETKI razy ;-)
Teraz tylko pytanie, czy obejrzał by je pan tyle razy sam? Bycie rodzicem daje nam fajny pretekst żeby trochę znowu pobyć dzieckiem :)
A pan jako reżyser- scenarzysta miałby ochotę zmierzyć się z tematem filmu dla dzieci?
W każdym dorosłym została jakaś cząstka dziecka. Ja na przykład lubię filmy dla dzieci, chętnie bym się też zabrał za zrobienie czegoś takiego, niestety u nas produkcja dla dzieci praktycznie stanęła :-(
A tak abstrahując trochę od bajek, jest jedna sprawa, która spędza mi sen z powiek. Emocjonujemy się filmami made in US, nafaszerowanymi zachodnią, baśniową mitologią: Gnomami, trolami, golemami, elfami, itp. A przecież nasze wierzenia ludowe są takie bogate: skrzaty, topielce, wodniki, leśne licha, rusałki, itp. Dlaczego się nie robi lub tak mało robi (Wiedźmin?) o tym rodzimym baśniowym świecie filmów. Porywamy się na Powstanie Warszawskie, wojnę polsko-bolszewicką, itp. licząc każdą złotówkę, że aż brakuje nam na usunięcie anten telwizyjnych z dachów domostw 1920r., a nikt nie porwie się i nie zrobi np. Władcy Lunuli?
„Dlaczego się nie robi lub tak mało robi (Wiedźmin?) o tym rodzimym baśniowym świecie filmów.”
Bo rodzimy świat i uniwersalne archetypy obsługiwane przez wszystkim znane bajki nie mają wspólnego mianownika w postaci wielkich pieniędzy?
Tam gdzie mieszkają wielkie pieniądze film jest produktem, którego jedynym zadaniem jest przynieść zysk inwestorom. Przy okazji wolno mu też być dobrym. O ile nie koliduje to z pomysłem na globalną dystrybucję. Rodzimość może kolidować.
Można naturalnie zrobić też „low budget” – ale nie widzę jakoś tłumu rodaków gotowych łożyć (w postaci podatków lub udziału w rynku kapitałowym) na ambitne filmy o tematyce rodzimej. Nie tylko dla dzieci. A skoro nie – to po co się dziwić, że mamy to co mamy?
Zresztą to samo dotyczy polskiej literatury dla dzieci. Po 1989 praktycznie umarła, podobnie jak polska szkoła ilustratorska. Skandynawowie pokazują, że można i trzeba. Ale my (zarówno twórcy jak i odbiorcy) nie jesteśmy Skandynawami. Czego czasem żałuję.
Ciekawa teza, ale jednak baaardzo uproszczona. I chyba najbardziej zgodzę się jednak z wpisem ar: dzieci najcześciej po prostu ‚dają się zahipnotyzować’ i inteligentnie skonstruowana fabuła, dowcip czy postać niekoniecznie ma z tym coś wspólnego (a w dobie ADHD czasem wręcz przeszkadza…). A moim zdaniem Shreck czy Toy Story dlatego właśnie sa tak genialnymi historiami, że model bajki traktują własnie tylko jako punkt wyjścia dla odniesień i wariacji, które rozumieją osoby ‚oblatane’.
Tak na marginesie: to ‚kulturalne ADHD’ to już nie tylko domena dzieci…Bogiem a prawdą, to trochę nawet szkoda, że już prawie nie ma ludzi, którzy sa skłonni dać szansę trudniejszemu filmowi dlatego, że przeczytali, że jest niezły. Kulturalny snobizm miał niegdyś całkiem niezłe efekty w naszym kinie:)
„O ile nie koliduje to z pomysłem na globalną dystrybucję. Rodzimość może kolidować.” Eee, nasze filmy, nie są dystrybuowane globalnie, nie wygrywają nagród (z drobnymi wyjątkami) na liczących się, międzynarodowych festiwalach, nie są nominowane pośród filmów nie-anglojęzycznych do Oskara. Jesteśmy zaściankowi, więc czemu silimy się na europejskość, amerykańskość, a nie skupiamy na tej naszej zaściankowości, która jest tak bardzo oryginalna, czemu się jej wstydzimy? Zobaczcie, jaki zgrabny tryptyk można było zrobić – U Pana Boga… Pokazując zaściankowe, zacofane, jedyne i niepowtarzalne – Podlasie. Jaką fajną warszawską Pragę pokazać w Rezerwacie?! I twórcy nawet pewnie nie myśleli o globalnych dystrybucjach, robiąc lokalne perełki.
@ZiKo:
„Eee, nasze filmy, nie są dystrybuowane globalnie, nie wygrywają nagród (z drobnymi wyjątkami) na liczących się, międzynarodowych festiwalach, nie są nominowane pośród filmów nie-anglojęzycznych do Oskara.”
I właśnie dlatego nie mają szans na duże pieniądze, które są potrzebne, aby móc robić filmy konkurencyjne do tych, które bywają nominowane.
Ale może znasz jakiś sposób, żeby namówić posiadaczy dużego kapitału do zainwestowania w film o Janku Muzykancie z Podlasia, który na pewno nigdzie poza Polską nie będzie sprzedany, a i u nas (obawiam się) polegnie w konkurencji z czwartym remake Toy Story, Nemo albo Shreka. Jeśli tak, to podziel się koniecznie tym pomysłem :)
Czasem zapomnamy, że aby móc mieć „nasze” filmy, musimy przedtem mieć porównywalne” „nasze” pieniądze i „naszą” publiczność.
Właśnie zakończył się kolejny konkurs dla amatorów scenopisarstwa: „Serial w sieci”. Wygrała 3…zawodowców.