„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać innych rezultatów.” (Albert Einstein)archiwum cytatów

Pisanie czy odkrywanie?

Sporo piszę ostatnio. Wczoraj zdarzyło mi się nawet machnąć 9,5 tysiąca znaków, co dla mnie jest dużym osiągnięciem. Piszę scenariusz komedii do kina. Długo szukałem tematu, a jak w końcu znalazłem, robota ruszyła z kopyta.

Oczywiście nie powiem nic więcej o tym projekcie, oprócz tego, że wydaje mi się BARDZO obiecujący. Na tyle obiecujący, że w ogóle chciało mi się posadzić moje leniwe d*psko na fotelu i zacząć pisać.

Zawsze uważałem, że pisać należy tylko w ostateczności. Kiedy nie ma już innego wyjścia.

No więc, jako wierzący i praktykujący scenarzysta, pochylony właśnie nad scenariuszem i będący w samym epicentrum jego powstawania, urodziło mi się pewne przemyślenie.

Otóż scenariusza się nie pisze. Scenariusz się ODKRYWA.

Zupełnie tak jak przed wiekami Wielcy Odkrywcy odkrywali nieznane lądy. Natykali się na kontur wyspy na horyzoncie, obierali kierunek, podpływali do niej, szukali naturalnego portu, żeby rzucić kotwicę, potem penetrowali ląd, idąc korytami rzek i dolinami. A na końcu rysowali mapę całości.

Tak samo jest ze scenariuszem filmowym. Najpierw trzeba umieć na horyzoncie dostrzec atrakcyjny pomysł. Potem trzeba się do niego zbliżyć, obwąchać go i obejrzeć ze wszystkich stron. Potem trzeba znaleźć punkt, od którego najlepiej jest zacząć. A potem kawałek po kawałku odkrywać całą opowieść.

I to właśnie teraz codziennie robię.

Posuwam się do przodu. Krok po kroku. Scena po scenie. Daję się nieść tej opowieści. Nic nie wymyślam, niczego nie tworzę i niczego nie naginam.

Wyciągam po prostu wszelkie możliwe wnioski z tego, co już odkryłem w tym tekście. I idę dalej. Konsekwentnie. Bo każda postać i każda sytuacja ma swoje LOGICZNE konsekwencje. Wystarczy je tylko z pokorą odkryć.

A najbardziej ekscytujące jest to, że nie mam pojęcia, gdzie mnie to zaprowadzi ;-)