Pisanie czy odkrywanie?
Opublikowane: 18 listopada 2011 Filed under: Aktualności, Scenopisarstwo | Tags: dramaturgia, film, kino, Kreatywność, odkrywanie, opowieść, pisanie, scenariusz, twórczość, wymyślanie 36 KomentarzySporo piszę ostatnio. Wczoraj zdarzyło mi się nawet machnąć 9,5 tysiąca znaków, co dla mnie jest dużym osiągnięciem. Piszę scenariusz komedii do kina. Długo szukałem tematu, a jak w końcu znalazłem, robota ruszyła z kopyta.
Oczywiście nie powiem nic więcej o tym projekcie, oprócz tego, że wydaje mi się BARDZO obiecujący. Na tyle obiecujący, że w ogóle chciało mi się posadzić moje leniwe d*psko na fotelu i zacząć pisać.
Zawsze uważałem, że pisać należy tylko w ostateczności. Kiedy nie ma już innego wyjścia.
No więc, jako wierzący i praktykujący scenarzysta, pochylony właśnie nad scenariuszem i będący w samym epicentrum jego powstawania, urodziło mi się pewne przemyślenie.
Otóż scenariusza się nie pisze. Scenariusz się ODKRYWA.
Zupełnie tak jak przed wiekami Wielcy Odkrywcy odkrywali nieznane lądy. Natykali się na kontur wyspy na horyzoncie, obierali kierunek, podpływali do niej, szukali naturalnego portu, żeby rzucić kotwicę, potem penetrowali ląd, idąc korytami rzek i dolinami. A na końcu rysowali mapę całości.
Tak samo jest ze scenariuszem filmowym. Najpierw trzeba umieć na horyzoncie dostrzec atrakcyjny pomysł. Potem trzeba się do niego zbliżyć, obwąchać go i obejrzeć ze wszystkich stron. Potem trzeba znaleźć punkt, od którego najlepiej jest zacząć. A potem kawałek po kawałku odkrywać całą opowieść.
I to właśnie teraz codziennie robię.
Posuwam się do przodu. Krok po kroku. Scena po scenie. Daję się nieść tej opowieści. Nic nie wymyślam, niczego nie tworzę i niczego nie naginam.
Wyciągam po prostu wszelkie możliwe wnioski z tego, co już odkryłem w tym tekście. I idę dalej. Konsekwentnie. Bo każda postać i każda sytuacja ma swoje LOGICZNE konsekwencje. Wystarczy je tylko z pokorą odkryć.
A najbardziej ekscytujące jest to, że nie mam pojęcia, gdzie mnie to zaprowadzi ;-)
Jestem :) … nie zabieram głosu w innych tematach bo … piszę, macham znaczki, nocami i dniami … nigdy wcześniej tak dużo i intensywnie nie pisałem … a jaka przy tym jest adrenalina, miazga. No i ten stan, im więcej piszę tym tym więcej ciekawych pomysłów, rozwiązań … i ta niesamowita ostrość widzenia. Uzależniłem się :).
Panie Piotrze,
Ja też właśnie piszę i dobił mnie Pan 9,5 tyś znaków. Toż to ponad pięć stron po 1800 znaków!!! To znaczy ja Panu gratuluję i się cieszę, tylko ZAZDROŚĆ MNIE BIERZE!!!
Bo ja obwąchuje mój pomysł juz od dłuższego czasu. Pierwszy rozdział poszedł sprawie i fajnie, ale już w drugim zachowanie logiki i spójności charakterologicznej przyprawia mnie o zawroty głowy. To trudne.
Trzymam kciuki za Pana scenariusz.
Bardzo podoba mi się stwierdzenie: „Oczywiście nie powiem nic więcej o tym projekcie, oprócz tego, że wydaje mi się BARDZO obiecujący”. Prawidłowy sposób myślenia, który ja bym nawet posunął dalej! Otóż scenariusz (i każdy dłuższy tekst) wymaga od nas niesamowicie dużo zaangażowania i energii, jeśli w trakcie jego pisania, nie będziemy przekonani o jego genialności, cudowności, niesamowitości, to po prostu go nie ukończymy. Istnieje chyba w każdym, kto pisze jakieś dłuższe teksty, mechanizm samooszukiwania się na samym początku pracy. Nim tekst nie zostanie w całości napisany (pierwszy szkic), wmawiamy sobie, że jest on cudowny, że to arcydzieło ociekające geniuszem! Wtedy lepiej nikomu o nim nie mówić, nikomu go nie pokazywać – wystarczy odrobina krytyki, aby wytrącić nas z równowagi. Raz z tego powodu porzuciłem tekst w połowie napisany, na całe dwa miesiące. Cała ta sielanka trwa aż do napisania pierwszej wersji tekstu. Wtedy lepiej zmienić strategię i podejść do niego w sposób jak najbardziej podejrzliwy, trzeba sobie powiedzieć – ten tekst jest słaby, widzę błędy jak na dłoni, ale skoro już go napisałem, to wezmę się za poprawianie tych błędów. Tutaj, jeśli nie skrytykujemy swojej pracy, nie dostrzeżemy błędów, które w tym momencie należy wyłapać i poprawić. I tak w moim przypadku, powstaje drugi szkic, który dopiero decyduje się pokazać pierwszym osobom.
Życzę Panu i sobie, abyśmy w tym pierwszym przypadku mieli więcej racji :D
P.S. Wczoraj zrobiłem 3800 znaków. Chyba przyzwoita liczba…
No proszę! Ale się wszyscy wzięli za pisanie. Ja też :) Przełamałam chwilowy kryzys i ruszyło. Nie liczę znaków, nie piszę na akord. Nie piszę akurat scenariusza, nie jestem więc ograniczona ilością stron i minut filmu. Jedyne granice, których nie jestem w stanie przekroczyć to granice mojej wyobraźni. Ale ta podobno granic nie ma :)) Wszystkim twórcom życzę połamania piór! (albo palców na klawiaturze:) Powodzenia i miłego dnia.
Czy to znaczy, że nie zna Pan jeszcze zakończenia?
Nie. Jeszcze nie doszedłem do zakończenia ;-)
To bardzo ciekawe, bo według niektórych podręczników scenopisarstwa powinno się znać zakończenie przed rozpoczęciem pisania.
Jak w takim razie rozpisać drabinkę?
Piszę bez drabinki. Na żywioł.
W tym „oburzonym” świecie, Pan pisze komedię. Tego nam trzeba, na to będziemy usilnie czekać, na to się cieszyć. Szkoda, że trzeba czasu i trudu, zanim powstanie film, książka, a potem tak szybko pochłaniamy. Doceniamy jednak podwójnie. A potem prosimy o powieść…
alleluja. w końcu dowód na możliwość wykraczania poza utarte szablony.
9,5 tysiaka znaków, przekładając na zapis scenariuszowy … całkiem spory kawałek filmu. Ja niestety mam problem z szybkim pisaniem … ale policzę sobie po dzisiejszej nocnej sesji … a co mi tam :).
najważniejsze jest pierwsze zdanie, jest coś w tym, że słowa same nas prowadzą
Ja ze spacjami napisałem ok. 25 tyś. znaków i w dodatku podchodząc do tego kilkadziesiąt razy, a Pan Piotr za jednym posiedzeniem, ciurkiem, bez planów/drabinek… Albo ‚najszła’ wena, albo w głowie przemielone, albo…lata praktyki :P
Może ktoś się uśmiechnie znacząco, ale w swoich działaniach nie jesteście sami.
Powiem zupełnie szczerze, jako widz: czasem warto coś na tym odkrywanym lądzie przekręcić, zniekształcić, nawet zepsuć, żeby biedny czytacz później nie miał wrażenia, że sam by to napisał dokładnie tak samo.
To tylko taka luźna myśl, ja bym się bała tak pisać, żeby przypadkiem po trzeciej scenie widz się nie zorientował, jak może wyglądać dziesiąta.
Witam. Z wielką niecierpliwością będę czekał na film na podstawie Pańskiego scenariusza i mam nadzieje, a właściwie jestem pewien że będzie tak dobry jak poprzednie Pana filmy. Jednak jest coś czego brakuje mi w filmach obecnie tworzonych. Chodzi mi o te słynne powiedzonka i odzywki, które powtarzali wszyscy jak kraj długi i szeroki , jak na przykład ” jak ci się podoba moje siedemnastoletnie ciało? – o to ty stara dupa jesteś” czy inne z takich filmów jak „Psy” , „Sara”. To coś co oprócz tego co można było zobaczyć na ekranie na długie lata zapadało w pamięci i było używane w różnych sytuacjach. Ostatni taki film to „Job” z ciekawymi i zabawnymi dialogami. Może warto byłoby się pokusić o wplecenie w dialogi takich zwrotów – będzie ciekawie . Życzę powodzenia .
Ładnie, ładnie. Jak wy, zawodowcy to robicie, że umiecie przysiąść i napisać? Ja się zbieram trzy tygodnie i wychodzi mi pół strony.
Cytując „Hardkorowego Koksu” … ” nie ma lipy, trzeba zap…….ć” :), może trochę brutalnie, ale chyba w każdej dziedzinie chcąc coś znaczyć trzeba przygiąć krzyża.
Myślę, że to jest dobra puenta Śliwku. „Bez pracy nie ma kołaczy…” – to jest wersja light
Panie Piotrze, czy wrzuci Pan kiedyś scenariusz Och Karol2, czy któryś odcineczek Kryminalnych do działu Ebook?!
Rzeczywiście, dawno niczego nie wrzucałem do działu Ebook. Zastanawiam się nad tym ;-)
Jak Pan znajduje na wszystko czas Twórco Kochany. Aż strach pomyśleć, że nie znajdzie go Pan na prowadz. bloga podczas kręcenia kolejnego filmu. Z niecierpliwością czekam na każdy wpis.
Można by tak na przykład wrzucić jedna z pana powieści.
Wpadłem na to wczoraj, zero fajerwerków, zero detektywów/omnibusów, dwa odcinki ale nie oderwałem się nawet na sekundę.
„Appropriate Adult opowiada niezwykłą, opartą na faktach historię gospodyni Janet Leach z Gloucester, która odegrała kluczową rolę w odkryciu i ujawnieniu serii morderstw Freda i Rosemary West. 2-odcinkowy miniserial”
A ja mam pytanie odnośnie komedii. Pisze Pan nie pierwszą, a nawet kolejną po Och Karol 2. Chciałem w związku z tym spytać, jakie ma Pan TIPy żeby rozbawić publiczność. Podobno robił Pan notatki podczas seansów z OCH Karol 2, czy może Pan nam zdradzić kilka chwytów. Z czego śmieje się przeciętny Polak?
Jedno jest pewne i to mnie trzyma przy życiu – Polacy uwielbiają polskie komedie. Nie na darmo żyjemy w kraju o jednej z najwspanialszych tradycji komediowych na świecie. Od przedwojny potrafimy robić świetne komedie filmowe.
Teraz trzeba tylko ruszyć intuicją, inwencją oraz talentem i dać się Polakom z czegoś pośmiać.
To właśnie teraz robię ;-)
Przeciętny(obrzydliwe jest to słowo) Polak śmieje się z dobrze napisanej i nakręconej komedii.
Tak Śliwku, ale żeby napisać tę świetną komedię trzeba znać pewne zasady, gusta i reguły, które powodują uśmiech na twarzy. To jest rzemiosło, a nie przypadek.
Rzemiosło w każdej branży to podstawa. W filmie komediowym trzeba jeszcze LUBIĆ i SZANOWAĆ swoją publiczność. Trzeba też LUBIĆ i SZANOWAĆ bohaterów filmowych, których się kreuje.
Ludzie to wyczują szóstym zmysłem, chyba nawet w komedii. Jak oglądałem komedie (nawet te ostatnie) W. Allena, to zawsze jakoś go było czuć w tych filmach, ten jego specyficzny humor i przyznam, ze do mnie ten humor do końca nie trafiał. Irytowało mnie to. Kiedy poszedłem na ‘O północy w Paryżu’ byłem wniebowzięty! Oglądałem w starym, kameralnym kinie w Wołominie. Specyficzny zapach starych krzeseł, dosłownie efekt 4D. Obok słodko śpiąca małżonka (seans by ł późno) i jakoś niewyczuwalny Allen. Widać było, że to nie chodzi o autoironiczny humor starego neurotyka, tylko o…widzów. Ten film był dla nich od początku, po napisy końcowe.
Wyjaśniając nie miałem nic złego na myśli pisząc przeciętny. Wręcz przeciwnie sam należę do tej kategorii, ale chodzi o to, że nie każdy lubi filmy nieprzeciętne. Np Allen jest typem człowieka, który robi filmy nieprzeciętne i rozumiem, że nie każdemu taki humor odpowiada. Niemniej jest sobie taki Sandler, który robi czasami takie głupkowate komedie i ja go za to cenię, bo czasami można się pośmiać.
Co do postaci, to zgadzam się całkowicie. Przecież widać to na Polskich serialach. Postacie są pisane płasko i aktorzy grają płasko. Oczywiście w filmie łatwiej napisać ciekawą postać, ponieważ mamy 1,5 godziny, a nie 1200 godzin odcinków, bo na co dzień, każdy z nas jest trochę nudny i schematyczny, stąd pewien problem w serialach. Chociaż patrząc na amerykańskiego „House” można napisać taką postać i katować nią widza, co tydzień i jak widać postać nie jest nudna.
A jakiego programu Pan używa do pisania?
Od lat pracuję na pakiecie OpenOffice (LibreOffice).
Poważnie?
Nie pomaga Pan sobie specjalistycznym oprogramowaniem typu Final Draft, czy bezpłatnym Celtx? Mają kilka funkcji ułatwiających edycję.
Pytanie jeszcze, jak pisać, odkrywać. W jakich warunkach. Bywa, że siadam do scenariusza, bo sam się nie skończy, ale nie mam kompletnie weny. Ale zauważyłem, kiedy pracuję najefektywniej. Po obejrzeniu dobrego filmu. Kładę się, oglądam, a gdy skończę, to idę pracować nad własnym. Niekoniecznie bezpośrednio po nim. Czasem tak, a czasem najpierw pójdę pobiegać, coś zjeść, wejść pod prysznic. Jednak jestem już dziś po dobrym filmie. I wtedy pracuję nad tekstem o wiele efektywniej. Jednak jeżeli oglądam film i wiem, że po nim będę pracował nad własnym, to wrzucam coś o zupełnie innej tematyce. Dlaczego? Żeby film ten nie miał żadnego wpływu na treść mojego.
I jeszcze jedno. Wyznaję fiszki. Początkowo robiłem takie tradycyjne, ale teraz przerzuciłem się na komputerowe. Początkowo wydawało mi się to dziwne, ale okazuje się, że są o wiele lepsze. Gdy robiłem na papierowych, to rzadko zmieniałem jej treść. A teraz po napisaniu fiszki ona jeszcze zostanie wiele razy skorygowana. Dorzucam w środek jakieś zdanie, coś wycinam i wkładam do innej, coś kasuję. Tekst mam o wiele bardziej pod kontrolą. To ja panuję tworem, a nie na odwrót.
Pozdrawiam