„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać innych rezultatów.” (Albert Einstein)archiwum cytatów

Palące problemy z rzeczywistością

Rzeczywistość jaka jest, każdy widzi.

Kłopot w tym, że każdy widzi ją trochę inaczej. Czasami zupełnie inaczej. Zdarza się, że to co uważamy, za rzeczywistość jest tak odmienne od „rzeczywistości” innego człowieka, że nie sposób się w tej sprawie dogadać. Można nawet się w tej kwestii ostro kłócić i gwałtownie nienawidzić. A to już jest poważny kłopot.

Ze współczesną rzeczywistością jest kilka problemów. I są to problemy dotyczące nie tylko autora (pisarza, scenarzysty) starającego się do teraźniejszej rzeczywistości jakoś odnieść w swojej twórczości. Są to również problemy dużo szersze. Dotyczące każdego. Całej populacji homosapiensów, którzy w najbardziej podstawowych, ludzkich sprawach nie potrafią znaleźć sensownego konsensusu w sprawie otaczającej ich rzeczywistości.

O co mi chodzi?

Na przykład o zbyt szybkie zmiany.

W prehistorii jedno tysiąclecie nie różniło się specjalnie od drugiego tysiąclecia. Życie biegło podobnie. Człowiek musiał sobie upolować coś do jedzenia, upiec to na ognisku i tyle. Wędrowano po Planecie Ziemia, śpiewano pieśni, płodzono dzieci i szyto ciuchy ze skór tego, co się wcześniej zjadło. Tak było przez setki tysięcy lat.

Potem rzeczywistość za sprawą rolnictwa nieco przyspieszyła, ale dalej kolejne stulecia niespecjalnie się od siebie różniły. Gdyby kucharza sprzed tysiąca lat przenieść do osiemnastowiecznej kuchni – spokojnie by sobie poradził. Rozpoznałby znajome produkty spożywcze, rozpalił palenisko i ugotował co trzeba.

Podobnie z dziećmi. Dziecko sprzed dwóch tysięcy lat przeniesione tysiąc pięćset lat w przyszłość bez trudu rozpoznałoby ówczesne zabawki i bawiłoby się nimi jak swoimi.

Spróbujcie przenieść tego kucharza i to dziecko we współczesność. W dzisiejszej kuchni kucharz zgubiłby się kompletnie. A dziecko nie rozpoznałoby, co jest zabawką, a co nie.

Dzisiaj dekada nie jest podobna do dekady, a czasami nawet rok do roku. Zmiany we wszystkich aspektach życia idą tak szybko, że większość ludzi nie jest w stanie ich ogarnąć. Bo ewolucyjnie nie za bardzo przywykliśmy do zmian. A już na pewno nie do takiej ich szybkości.

Jak w tej sytuacji znaleźć między sobą w miarę jednolitą definicję rzeczywistości? Nie jest łatwo. Coś, co dla jednego „będzie”, dla innych już „jest”, a dla jeszcze innych już dawno „było”.

Weźmy taki smartfon. Czyli przenośny komputer w kształcie telefonu. Dla jednych to normalka, dla innych nowinka, dla jeszcze innych science-fiction. I nie mam na myśli Indian z puszczy amazońskiej. Mam na myśli mieszkańców jednego bloku mieszkalnego na Osiedlu Gazownika w Pcimiu Dolnym.

W takim, na przykład, filmie (powieści, wierszu, piosence) stwarza to realny problem narracyjny, bo nie wiadomo, czy występujący tu smartfon to rekwizyt z filmu historycznego, współczesnej komedii romantycznej, czy thrillera science-fiction. Nie wiadomo jakie konotacje przyda smartfonowi widz. Bo nie wiadomo jaka jest u danego widza definicja współczesności.

Nie wiem, czy wyrażam się jasno, ale co tam… Słyszeliście na pewno setki razy narzekania po filmie, że „rzeczywistość tak wcale nie wygląda…”, „Warszawa taka teraz nie jest…”, albo: „polska prowincja jest zupełnie inna…” I o to właśnie mi chodzi.

Kolejny problem z teraźniejszą rzeczywistością to zanik elit.

W społecznościach ludzkich zawsze jakieś elity były. Zawsze była grupa do której masy aspirowały, naśladowały ją i chciały być takie jak ta grupa. W feudaliźmie była to szlachta. Jak się nie urodziłeś z błękitną krwią, to nie miałeś szans na wejście do tego klubu. Mogłeś się tylko snobować. W kapitaliźmie tę rolę przejęło mieszczaństwo. „Gawiedź” przejmowała mieszczańskie nawyki, czytała podobne książki, chciała uchodzić za mieszczan, aspirowała do tej grupy.

Elita zawsze wytwarzałą rodzaj podciśnienia wchłaniającego zwykłych ludzi. „Szaraki” chciały być elitą, marzyły o wejściu do tego „lepszego” klubu. I tak było jeszcze w dwudziestym wieku.

A teraz co?

Do jakiej elity aspirują „zwykli ludzie”? Czy jest teraz w naszym kraju jakaś elita? Czy jest jakaś grupa społeczna wyróżniająca się statusem materialnym, duchowym, oraz intelektualnym? Czy jest jakaś „szlachta”, na którą „chłop pańszczyźniany” patrzy z mieszaniną zazdrości i podziwu? Czy jest jakieś mieszczaństwo, do którego można się dostać przez wykształcenie, przedsiębiorczość, oczytanie, erudycję i walory ducha?

Jest?

Przychodzi mi do głowy tylko jedna taka grupa. To tzw. „celebryci”. Czyli ludzie z różnych powodów (albo bez powodu) pokazujący się w mediach. Podobno „zwykli ludzie” marzą o celebryckiej sławie. Pokazuje to dobitnie popularność wszelkiego rodzaju pudelków, talentszołów i tabloidów.

Sęk w tym, że celebrytą można się stać na różne sposoby i walory ducha, przymioty charakteru, dobry gust i czytanie wcale nie są tu najważniejsze. Raczej wręcz przeciwnie. Jest to więc elita, czy antyelita?

Siłą rzeczy szlachta, czy potem mieszczaństwo byli „bardziej piśmienni” od reszty ludności. Oni również nie przypadkiem byli mecenasami wszelakiej sztuki. I nie tylko dlatego, że mieli kasę, ale głównie dlatego, że mieli taką POTRZEBĘ. Przede wszystkim potrzebę. Nie ma prawdziwej elity – nie ma potrzeby.

Cała właściwie sztuka do tej pory schodziła od elit do mas na zasadzie tzw. „zdrowego snobizmu”. To był stały kierunek. Teraz nie ma elit, nie ma kierunku i nie ma „zdrowego snobizmu”.

I ostatni palący problem rzeczywistości, o którym chcę trochę tu wspomnieć to nadmiar. Nadmiar wszystkiego, ale głównie nadmiar treści.

Niezłego „kontentu” fruwa wokół nas tyle, że choćbyśmy żyli pięćset lat – nie skonsumujemy. Nie przeczytamy nigdy wszystkich interesujących książek napisanych w zeszłym roku na Planecie Ziemia. Nie znajdziemy czasu na obejrzenie wszystkich filmów wartych obejrzenia. Nie poznamy nawet nazwisk najciekawszych twórców, publicystów, czy blogerów.

Jest tego za dużo.

I z każdą chwilą robi się więcej.

Tym bardziej, że oprócz interesujących i sensownych treści produkuje się całą masę niewiele wartej taniochy, którą wciska nam się przed oczy. Stwarza to nieprawdopodobny szum, hałas, gwar i zamieszanie. Ciężko w ogóle podjąć decyzję, na co poświęcić swój cenny czas.

Kiedyś, jako młody chłopak, szedłem po prostu do biblioteki w moim mieście i wszystko tam było warte przeczytania. Dziś idę do empiku i wychodzę skołowany z pustymi rękoma. Na półkach same „bestsellery”, „sensacje” i „arcydzieła”, a nazwiska autorów nic mi nie mówią, bo jest ich ZA DUŻO.

Rzeczywistość drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Moja rzeczywistość. Wasza na pewno jest inna.

PS.

Nie narzekam. Zauważam. Może trzeba usiąść i napisać o tym wszystkim komedię ;-)


11 Komentarzy on “Palące problemy z rzeczywistością”

  1. amelka pisze:

    Napisał Pan (…)” Nadmiar wszystkiego, ale głównie nadmiar treści.”

    Ja mam inną refleksję. najbardziej męczący jest nadmiar form, a nie treści.

    W tym natłoku form stroszących papuzie piórka trudno wyszukać treści dla siebie. I dlatego wychodzi Pan skołowany z pustymi rekami ;)

    W każdym razie ja – dlatego.

  2. Miska pisze:

    „A writer’s problem does not change. He himself changes and
    the world he lives in changes but his problem remains the same.
    It is always how to write truly and having found what is true, to
    project it in such a way that it becomes part of the experience of
    the person who reads it.”
    —Ernest Hemingway

  3. paleo67 pisze:

    Piotrusiu :))) komedia koniecznie :) polecam Tofflera jako baze… wszystko o czym piszesz, lacznie z rozterkami jest , wydaje mi sie jak baza do palacego problemu rzeczwistosci…( moj palacy smartfonowy problem na dzisiaj to brak polskich znakow w smartfonie. 0Przy naszym jezyku to moze stanowic czesc komedii omylek. Pozdrawaim :)

  4. Marek Klamut pisze:

    Piotrusiu :-):-):-) oczywiscie komedia :-) proponuje Tofflera jako tło „problemu”. Doskonale, rownie jak Ty rozprawia sie z trudną rzeczywistością. Ptoponuje film o naszym pokoleniu:-) Jestesmy ostatnim pokoleniem starego systemu i pierwszym pokoleniem nowej epoki. Temat do komedii omyłek murowany. Chińczycy mieli takie przekleństwo: Obyś żył w ciekawych czasach. W 2025 roku postęp technologiczny ma osiągnąć statys osobliwości :-) czyli sam będzie napędzał swój rozwój :-) W przedsiębiorstwie przyszlosci beda zatrudniani dwaj pracownicy: człowiek i pies. Człowiek po to by karmić psa a pies po to by nie dopuścić człowieka do maszyn :-) pozdrawiam z mroźnych dzisiaj Mazur :-)

  5. maxiamberville pisze:

    Nadmiar. Chroniczna potrzeba walca, który przejeżdża stertę śmieci. Być może, niektóre z nich są wartościowe, ale to cena nadmiaru bodźców. Niedawno wyłączyłam telefony. Ten prywatny też. Na miesiąc. Mogłam sobie na to pozwolić. Nie byłam na wakacjach. Pracowałam. Zobaczyłam różnice. Znalazłam kogoś, kto nie ma telefonu komórkowego. Ma stacjonarny. To możliwe. Pracuje w biznesie „lotnicznym”. To wymaga przeredagowania swojego życia, w imię wyższej racji. Zapłacę komuś za mój spokój. Za możliwość skoncentrowania się na pracy i tym co mnie interesuje. Zapłacę komuś za opcje „cisza”. I nie jest wcale tak, że mnie na to stać w tym miesiącu. Ale to jest tego warte. Ja jestem tego warta! Dobrego tygodnia wszystkim, tym od pracy koncepcyjnej i tym, w biurze obsługi klienta. (powinni Wam płacić „szkodliwe”:))

  6. Jakub pisze:

    Nadmiar treści wiąże się z brakiem elit. Kiedyś czytało (oglądało) się to co te elity polecały, a w zasadzie to czym się zachwycały, co było tematem rozmów elit. Reszta ludzi aspirująca do życia elity czytała te książki (filmy) nawet jak już po recenzji orientowały się, że może się to im nie spodobać. Ale trzeba było przeczytać (oglądnąć), aby wyrobić sobie własne stanowisko. Nawet jeżeli ograniczało się ono do tego, że ta książka (film) jest do d*. Można wtedy było dyskutować ze znajomymi na temat danego dzieła i wymieniać się poglądami. Każdy miał wyrobione zdanie i była dyskusja. Książek (filmów) nie było tak dużo, bo i tak wiadomo, że elity (krytycy) zachwycą się nieliczną częścią z tego co jest.

    Teraz nie ma już elity, przynajmniej tych co dyskutują o książkach i filmach. Jedyną miarą wartości dzieła jest czy zaspokaja nasze oczekiwania. Nie ma sensu czytać książek, oglądać filmów, które nam się nie podobają, bo po co? Marnujemy czas, a znajomi mają gdzieś, że się wynudziliśmy przy jakimś utworze. To jest też powodem stale rosnącej ilości treści. Ma zaspokoić potrzeby coraz mniejszych grup ludzi. Ma być do nich bardziej dostosowana. To najlepiej widać w telewizji, powstaje coraz większa liczba kanałów tematycznych. Jedni lubią oglądać zwierzątka, drudzy rekonstrukcje morderstw i każdy 100% wolnego czasu przeznacza na to co lubi.

    Z powyższego wynika jedno. Sztuka zmieniła funkcję jaką pełni w społeczeństwie. Kiedyś służyła do łączenia ludzi (rozmowy na temat ważnej książki), a teraz oddala ludzi od siebie (każdy ogląda, to co lubi).

    Oczywiście jest to duży problem dla twórców filmowych. Jak się odwołać, do tych nielicznych wspólnych tematów, które jeszcze ludzi łączą? Inaczej trudno o komercyjny sukces.

  7. Marty pisze:

    Dziękuję za tego bloga! Pozdrawiam Szanownego Autora :-) W warmińsko-mazurskim -8 st.C. Brrrrrrr……

  8. clavier pisze:

    fajnie, że wrócił Pan z wycieczek twitterowych do bloga. Hi, hi jak trwoga to do bloga ;)
    Mnie np. nie ma na facebooku i umiem z tym żyć ;)

    Pewnie że wszechobecna „biegunka” jest super tematem na komedię. Co prawda dotyczy chyba raczej dużych miast, ale właśnie te chodzą do kina, więc spoko.
    Coś jak Bareja, on tak fajnie opisywał rzeczywistość.
    Zatem do piór !!! ;)

    Popularność wspomnianego pudla (który odwiedzam codziennie zamiast faktu czy innego se, bo za darmo ;P) nie koniecznie wynika z tego, że ludzie chcą tak żyć, ale że to jest mniej szare od ich życia.
    Umówmy się kto normalny chciałby być śledzony przez paparazzi , czy wyśmiewany lub pogardzany przez rzesze ludzi.

  9. Gosik pisze:

    Nadmiar. Dla mnie wszystkiego dookoła jest za dużo. Za dużo rzeczy wydaje się ciekawych, wartych przeczytania, zobaczenia, żeby potem wywołać smutne rozczarowanie, że mogłam swój czas poświęcić na coś innego.
    Takie małe codzienne dylematy – zobaczyć ten film czy może inny.
    Jest tyle wartościowych rzeczy, które powstały w ciągu ostatniego wieku, ale trzeba podjąć decyzję, czy chcemy wracać do przeszłości i kontemplować sztukę czy starać się pozostać na bieżąco. Nie jest łatwo wszystko „ogarnąć”. :(

    Tak poza tym mam do Pana techniczne pytanie. :) Od jakiegoś czasu rodzi się w mojej głowie pomysł na scenariusz, rozpisałam sobie już bohaterów, pracuję nad drabinką. Niestety wymyśliłam sobie, że jeden z bohaterów będzie obcokrajowcem i zastanawiam się, czy dialogi pisać w języku angielskim. Nie raz widziałam film, w którym są obcokrajowcy i my wiemy, że „oficjalnie” mówią po niemiecku, angielsku, włosku, ale mimo wszystko cały dialog był w języku polskim. Zastanawiam się, jak rozwiązać tą sprawę, bo dość mnie nurtuje i troszkę trzyma w miejscu.

  10. A. B. pisze:

    Nadmiar nadmiarem, a nadmiaru czasu jakoś nigdy nie ma. I gdzie sprawiedliwość?
    Co do elit – oprócz celebrytów myślę jeszcze o „bogatych”, bo „bogaci” wszystko mogą, wszystko mają, lepsi są i tak dalej. Oczywiście – najpierw zazdrość, może skrajnie zawiść, ale jednak. A jednak brak tejże elity faktycznie jest i, uświadomiwszy to sobie, poczułam się nieco zaskoczona, jak i z tym oglądem rzeczywistości – niby wiadomo, a jednak warto sobie to uprzytomnić.

    A. B.

  11. Ż pisze:

    zgadzam się z tym wpisem w 100%, mam takie same przemyślenia, sam się często gubię we współczesnym świecie, i często zapominam też, że nie jestem w stanie przeczytać, obejrzeć wszystkich interesujących rzeczy ;/


Twój komentarz nie ukaże się od razu, moderacja chwilę trwa :)

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s