„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać innych rezultatów.” (Albert Einstein)archiwum cytatów

Fuerteventura – tydzień z żywiołami

Widok na palmy i plażę w Costa Calma

Znowu potrzebowaliśmy spędzić jakiś czas na innej planecie. Wybór padł na planetę bardzo odległą, dziką i gwałtowną. Polecieliśmy na Fuerteventurę.

To surowy i pierwotny świat. To taki twardy węzeł, w którym splotły się wszystkie cztery żywioły w gwałtownym uścisku i trwają tak od milionów lat. Teraz do tego splotu dołączył żywioł piąty – człowiek. Próbuje ujarzmić wodę, ziemię, ogień i powietrze tak, żeby dało się tu żyć. Z różnym skutkiem.

Oczywiście, jak ktoś lubi siedzieć w przytulnym hotelu, kąpać się w błękitnym basenie i leżeć na hotelowej plaży, może wielu z rzeczy, które tu opiszę nie zauważyć. Są tacy. Wolno im. Ja jednak lubię wiedzieć, gdzie jestem. Lubię patrzeć i poznawać miejsce, które przejściowo zamieszkuję. Lubię pożyczyć samochód i pojeździć, powęszyć i posłuchać, o czym szumią atlantyckie fale.

Dlatego postanowiłem pokrótce opisać, dlaczego warto pojechać na Fuerteventurę i czego można się tam spodziewać. Na początek zatem żywioły:

Ziemia

Ten żywioł występuje tu w niezwykle pierwotnej postaci. Cała wyspa jest jednym wielkim rumoszem skał wyrzuconych kiedyś przez wulkan. Jest to wielka, naga, pofałdowana pustynia. Czasami skalna, czasami żwirowa i kamienista, czasami piaszczysta jak na pobliskiej Saharze. Zieleń w stanie naturalnym praktycznie tu nie występuje. Nie ma drzew i krzewów. Jest trochę pustynnej trawy, którą żywią się kozy.

Wnętrze wyspy niedaleko Antigua.

Wnętrze wyspy niedaleko Antigua.

Powietrze

Nie ma tu powietrza. Jest wiatr. Silny, nieustanny, uparty pasat wieje tu zawsze. Nic go nie zatrzymuje, bo góry na wyspie są za niskie. Czasami trochę cichnie wieczorem i w nocy. Rankiem jednak wraca i znowu zaczyna nam huczeć w głowie. Idealne miejsce na elektrownie wiatrowe, bo turbiny kręcą się tu zawsze.

Woda

Na wyspie nie pada deszcz. Widziałem kilka rzecznych koryt, ale były całkiem suche. Góry są zbyt niskie żeby zatrzymać i spiętrzyć gnane pasatem chmury. Nie ma tu więc erozji. Woda nie rozpuszcza skał, nie rzeźbi terenu, nie gromadzi się, nie płynie, nie żywi roślin.

Mieszkańcy do celów rolniczych wydobywają wodę z głębokich studni przy pomocy niewielkich pomp zasilanych wiatrakiem. I to wydaje się największym problemem przy ucywilizowaniu wyspy. Bez słodkiej wody nie da się żyć. Bez wody krajobraz Fuerteventury przypomina zdjęcia wysyłane na Ziemię przez łaziki marsjańskie.

Tymczasem dookoła wyspy ryczy Atlantyk. Tam wody jest pod dostatkiem. Czysta, słona woda we wszystkich odcieniach błękitu i zieleni układa się po zachodniej stronie wyspy w największe fale, jakie widziałem w życiu. Strona wschodnia jest pod tym względem znacznie spokojniejsza.

Widok na wybrzeże z miasteczka El Cotillo.

Widok na wybrzeże z miasteczka El Cotillo.

Ogień

Słońce ma tutaj piekielną, zwrotnikową moc. Jest tu mnóstwo światła. Krystalicznie czyste powietrze nie stawia żadnego oporu żarowi lejącemu się z nieba. W nocy gwiazdy świecą tak mocno, że widać je nawet z jasno oświetlonych ulic miasta.

I tego słonecznego blasku brakowało mi najbardziej. Tego właśnie szukałem na tej wyspie po długich miesiącach nocy polarnej, która zaczyna się u nas w listopadzie i trwa prawie do kwietnia.

Na Fuerteventurze wszystko świeci – woda w oceanie, wulkaniczne skały, piasek na plażach, ściany domów, chmury, baseny hotelowe i szklanki piwa. Wszystko jest wypełnione światłem i razi nawet oczy schowane za przyciemnionymi okularami. Uwielbiam takie światło. Jest mi ono niezbędne do życia.

Ludzie

Dla ludzi Fuerteventura zawsze była ekstremalną przygodą. Świadczą o tym porozrzucane po wyspie ruiny opuszczonych, skromnych domów zbudowanych z bazaltowych kamieni zlepionych wapnem. Ktoś w nich kiedyś próbował przetrwać, ale kiedy studnia wyschła, musiał uciekać.

Tak było do lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Przez wieki hiszpańscy kolonizatorzy hodowali kozy, łowili ryby w oceanie, odparowywali sól z wody morskiej i uprawiali niewielkie poletka, zanim nie wyschła studnia. Tylko tak dawało się tu przeżyć. W połowie XX wieku zbudowano lotnisko i przylecieli pierwsi turyści. I okazało się, że to dla tej wyspy jedyny ratunek.

Tak wyglądają drogi na wyspie.

Tak wyglądają drogi na wyspie.

Palmy

Rosną tylko w ludzkich osiedlach. Są bardzo dorodne i piękne. Do każdej palmy na wyspie prowadzi plastikowa, czarna rurka. Bez nawodnienia nic tu nie urośnie. Każdy krzew, każdy kwiat, każdy kaktus, fikus i juka mają tu swoją rurkę, od której zależy wszystko.

Jak już się roślinkę nawodni, to rośnie niezwykle bujnie – zwrotnikowe słońce i wulkaniczna gleba robią swoje. Na rozległych, suchych pustyniach rosną tylko ciernie i rzadkie kępki pustynnej trawy. Ale kozom to wystarcza.

Kozy

Koza zje wszystko. Jest tania, efektywna i prosta w obsłudze. I tylko ona jest w stanie sprostać wymaganiom, jakie stawia przed żywymi istotami ta wyspa. Jadąc samochodem można zobaczyć dzikie kozy pasące się na kamieniach. Nie mam pojęcia, gdzie są ich wodopoje. Uciekły wieki temu z zagród hiszpańskich osadników, zdziczały i łażą po wulkanicznych skałach, spokojnie przypatrując się lądującym samolotom z bladymi turystami.

Warto spróbować tu koziego sera. Potrafią go robić i jest go wiele rodzajów. Mnie zdarzyło się jeść dość miękką odmianę, grillowaną, polaną miodem i posypaną orzechami. W życiu takiego pysznego koziego sera nie jadłem.

Plaże

Fuerteventura słynie z plaż. To najstarsza z Wysp Kanaryjskich i ma najwięcej plaż. Niektóre są naprawdę ogromne. Widziałem już w życiu różne plaże, ale tak wielkich jak na południe od Costa Calma nie widziałem nigdy. I nie długość tej plaży mnie zadziwiła (w Polsce są dłuższe), ale jej szerokość.

Jeśli ktoś lubi piaszczyste plaże, to na Fuerteventurze jest we właściwymi miejscu. Kolor piasku jest również do wyboru – od bieli do czerni. Każdy znajdzie tu plażę, jaka mu pasuje.

Plaża w Costa Calma.

Plaża w Costa Calma.

Podatki

Na wyspie jest TANIO. Żeby ulżyć miejscowej ludności w jej bohaterskiej walce z nieubłaganymi żywiołami, rząd Hiszpanii ustanowił tu coś w rodzaju strefy wolnocłowej. Nie ma tu podobno ani VATu, ani akcyzy. Nie interesowałem się tym zbyt dogłębnie i nie znam szczegółów polityki podatkowej na Fuerteventura, ale litr benzyny kosztuje tu 1 euro! Czy gdzieś w EU jest taniej!?

Płaciłem w sklepie 7 euro za butelkę BARDZO porządnego wina (Rioja), które w Polsce kosztuje prawie 100 złotych. Wino jest tu tańsze niż w kontynentalnej Hiszpanii. Jak ktoś lubi tanie wina, to można je kupić taniej od wody mineralnej. Ja w tej sytuacji wolałem prawdziwe rarytasy w okolicach 7-8 euro (przypominam, że na polskie to tylko około 30 zł). Nie muszę mówić, jaki to stanowiło dla mnie problem. Znowu otarłem się o alkoholizm :)

Podobnie jest z papierosami, które sprzedaje się tu na „sztangi”, nie na paczki. Koszmar po prostu.

Zabytki

Nie ma tu żadnych zabytków i chwała Bogu. Nikomu tutaj przez wieki nie wpadło do głowy, żeby zbudować coś reprezentacyjnego, pompatycznego i wyrafinowanego. Walka o byt z żywiołami skuteczne wypleniła z ludzi wszelką pychę i w jej miejsce wstawiła pragmatyzm i pokorę. Bardzo lubię, jak w pobliżu nie ma żadnych zabytków do obejrzenia. Kozi ser, wino, słońce i ocean w zupełności mi wystarczają.

Wydmy w Corralejo.

Wydmy w Corralejo.

Jedzenie

W hotelach i miejscowościach wypoczynkowych oczywiście jest jedzenie standardowo-turystyczne. Jak wszędzie. Namawiam jednak do spróbowania kanaryjskich specjałów typu ziemniaki gotowane na twardo w skorupkach, sos mojo i ryba z grilla. O kozim serze już wspominałem, to pozycja obowiązkowa. Obowiązkowa jest też kawa cortado. Nie pijcie tu kaw robionych po włosku czy amerykańsku. Pijcie tak, jak parzą miejscowi. Wszystko, co z oceanu, mają tu pyszne. Jadłem kalmara z grilla, który mnie zdumiał – zwykły, świeży głowonóg rzucony na chwilę na węglowe palenisko.

Surferzy

Fuerteventura jest kameralna i hipsterska. Jedyny kawałek dwupasmowej autostrady, jaki mają, ma zaledwie kilkanaście kilometrów. Wszędzie widać tu przejawy kultury surferskiej. Ta wyspa to mekka surferów. Nieważne, czy surfują z żaglem, latawcem, czy na samej desce, widać ich tu wszędzie – żylaści, opaleni, wysmagani wiatrem, z naturalnym, oceanicznym balejażem, pewni siebie, uśmiechnięci. Poruszają się starymi terenówkami, mieszkają w przyczepach na klifach, ryzykują życie na siedmiometrowych falach wyłącznie dla zabawy. Ciekawy rodzaj człowieka.

Przyglądałem się takiemu kite-surferowi, który po zachodniej stronie wyspy fruwał po gigantycznych falach w pobliżu ostrych jak brzytwa skał, na huraganowym wietrze i zastanawiałem się, jak to robi, że zawsze się podnosi, że jego latawiec zawsze wzlatuje, że spod każdej gigantycznej i wściekłej fali wychodzi żywy. Siedziałem w kawiarni, piłem cortado i paliłem camela, a człowiek na ryczącym Atlantyku nieopodal rzucał wyzwanie żywiołowi. Dla zabawy, wyłącznie dla zabawy.

Zachodnie wybrzeże niedaleko La Pared.

Zachodnie wybrzeże niedaleko La Pared.

Stare kości

No cóż, miewam bóle pleców. Każdy zawodowo piszący zna tę sprawę. Czasami boli bardziej, czasami mniej, ale zawsze wiem, że mam kręgosłup. W ten tydzień na Fuerteventura zapomniałem o bólach kręgosłupa. Po prostu przestałem go czuć. Zszokowało mnie to. Ale ponieważ bacznie obserwuję swoje otoczenie, zacząłem sprawę badać.

Skąd tu tylu niemieckich emerytów? Dlaczego tu przyjeżdżają? Niektórzy są tak starzy, że ledwo chodzą. Ale chodzą! I oto co wykombinowałem:

Ciśnienie atmosferyczne na wyspie jest STAŁE, wysokie i wynosi około 1030 hPa. Temperatura dobowa raczej nie spada poniżej 15 stopni. W dzień jest dużo cieplej. Jest tu JASNO, nawet przy pełnym zachmurzeniu. Powietrze jest SUCHE. I voila! Oto klimat idealny dla mojego kręgosłupa i dla wszystkich starych ludzkich kości na świecie. Jeśli do tego dodać ruch – spacery, pływanie, podnoszenie kieliszka z winem do spragnionych ust – to mamy sytuację meteopatycznie idealną.

Po powrocie do polskiej ciemności, chłodu, wilgoci i ustawicznej sinusoidy ciśnieniowej natychmiast poczułem kręgosłup. Trzeba było nie wracać.

Zakończenie

Na zakończenie o minusach tej wyprawy. Bo były minusy, a jakże.

Leci się długo (5 godzin) i samolot jest ciasny. Zima w tym roku na Kanarach była nadspodziewanie chłodna. Często chodziliśmy w bluzach, bo wiatr był chłodny. Ocean był zaskakująco zimny. Nie odważyłem się wejść głębiej niż do kolan. Kąpali się tylko najodważniejsi. W basenie woda była cieplejsza. Cóż, anomalia pogodowe zdarzają się również na Fuerteventurze (rok temu na pobliskiej Teneryfie pływałem w ciepłym, grudniowym Atlantyku godzinami).

A czy było warto?

Było! Dla słońca, dla jasności, dla wina, jedzenia, szumu fal, zapachu kwiatów w lutym, beztroski, jechania w nieznane zdezelowanym nissanem micrą, dla szerokich plaż, ciepłych wieczorów i ziemniaków gotowanych na twardo w skorupkach, które smakują tak tylko tutaj.

I żeby się ODERWAĆ. To chyba najważniejsze.


Zakynthos – czyli za co lubię greckie wyspy

Navagio - jedno z najpiękniejszych miejsc wyspy

To był ostatni łyk prawdziwego słońca przed nocą polarną. Ostatnia szansa na wygenerowanie odrobiny witaminy D koniecznej, żeby przetrwać jakoś nadchodzące pół roku ciemności, chłodu i wilgoci.

A ponieważ ze wszystkich słońc najbardziej lubię to świecące nad Grecją, polecieliśmy na Zakynthos.

Leci się łatwo. W Warszawie trzeba skierować dziób samolotu dokładnie na południe i przelecieć 1600 kilometrów. Trwa to około dwóch godzin i wyjście z samolotu jest czystą rozkoszą.

Bo na tej niewielkiej wysepce na Morzu Jońskim jest CIEPŁO. Dużo cieplej niż w Polsce. Nie jest to żadną rewelacją w środku lata, ale w październiku to zjawisko jest bardzo przyjemne.

Tym bardziej, że lubię Grecję. Mogę nawet powiedzieć, że BARDZO lubię. Byłem już na paru greckich wyspach i zawsze obiecuję sobie wyprawę samochodem na kontynent. Na razie jednak padło na Zakynthos. Widziałem już Grecję egejską, jońskiej nie widziałem.

A więc Zakynthos, Zante albo też Zakintos (po grecku „Ζάκυνθος”) – moje wrażenia:

Czytaj resztę wpisu »


Już niedługo nie będzie niczego…

Już niedługo nie będzie niczego oprócz smartfonów.

Nie jest to wniosek rewolucyjny, niedorzeczny i radykalny, jeśli się trochę poobcuje z jednym z najnowocześniejszych tego typu urządzonek. A ja właśnie od jakiegoś czasu jestem w bardzo bliskim, codziennym kontakcie z moim nowym HTC Incredible S.

I nie piszę tego wpisu, żeby się pochwalić nową zabawką. Każdy może sobie zarobić 2 tyś. złotych i bez problemu kupić taką słuchawkę. Nie jest to żadne osiągnięcie i żaden powód do dumy.

Piszę, żeby podzielić się z Wami moim kolejnym przeczuciem co do przyszłości.

A jest to przeczucie dość radykalne. Już w niedalekiej przyszłości zniknie cała masa urządzeń codziennego użytku. W dalszej perspektywie czasowej zniknie ich jeszcze więcej. Wszystkie zostaną zastąpione przez niewielkiego, poręcznego, wszechstronnego, pojemnego i szybkiego smartfona.

Czytaj resztę wpisu »


Funny People – słodko-kwaśna komedia

Trafiłem na ten film wczoraj, przypadkiem na Canal+ Film HD. Ponieważ było dość późno, nie liczyłem, że dotrwam do końca. Tym bardziej, że do Adama Sandlera zawsze miałem stosunek dość skomplikowany.

Jednak dotrwałem. A skoro piszę tu o tym filmie, musiało mi się w nim coś spodobać, coś mnie widać ujęło i uznałem, że warto skrobnąć te parę słów.

Otóż, bawiłem się świetnie prawie do pierwszej w nocy.

„Funny People” to ciekawy przykład ile różnych rzeczy można zmieścić w jednej komedii. To przykład jak pojemna może być ta konwencja. W przypadku tego filmu okazała się pojemna do granic wytrzymałości.

Jest tu sporo dowcipu słownego, sporo gagów sytuacyjnych, czasem z pogranicza slapsticku. Są też sprawy poważne, wydawałoby się zupełnie nie pasujące do komedii. Jest ciężka choroba, jest wzruszająca opowieść o samotności, jest obraz rodziny na skraju rozpadu, jest niespełniona miłość, jest trudna męska przyjaźń, jest studium tego, co daje i odbiera medialna popularność.

Przyznacie, że to sporo jak na jedną komedię.

Są też zaskakująco dobre i nowoczesne zdjęcia, jest starannie wybrana scenografia i kostiumy – a to w komediach rzeczy nieczęste.

Świetnie jest to napisane, wyreżyserowane i zagrane. Szczególnie polecam właśnie aktorstwo w tym filmie. WSZYSCY grają tu w dychę.

Od jakiegoś czasu mój ambiwalentny stosunek do Adama Sandlera ewoluuje. Po tym filmie już tego gościa lubię ;-)

Polecam tę komedię.


Wszystko w porządku (The Kids Are All Right)

Ten film nie spodoba się każdemu, bo nie jest to film dla każdego.

To film dla dorosłych, którzy lubią kameralne, dobrze napisane historie o uczuciach, rodzinie i namiętnościach dziejących się wśród dorosłych.

Ten film nie nadaje się dla dzieci nie tylko dlatego, że są tu sceny erotyczne, których nie powinny one oglądać. To klasyczny film dla ludzi, którzy mają za sobą parę ważnych doświadczeń w życiu. Takich jak miłość, posiadanie dziecka, własna rodzina i tym podobne zjawiska nie znane niepełnoletnim (kalendarzowo i mentalnie).

Ja takie filmy wprost UWIELBIAM. Lubię filmy o dorosłych i dla dorosłych nie tylko dlatego, że są tak rzadkie w dzisiejszych zdziecinniałych czasach. Lubię je dlatego, że miłość, rodzina i stosunki w niej panujące to najważniejszy z tematów nadających się na film.

Nic nie jest ważniejsze dla ludzi niż wymienione wyżej sprawy. A żaden temat nie jest bardziej godzien filmu, niż to, co jest najważniejsze.

Czytaj resztę wpisu »


HTC Hero – pierwsze wrażenia z posiadania smartfona

Jako człowiek dość przekorny wobec mód, na niektóre rzeczy załapuję się dość późno. Tak też było z modą na smartfony.

Zawsze uważałem, że telefon służy do telefonowania. Ma być mały, poręczny, niezawodny i niekłopotliwy. I takie też telefony zawsze miałem. W końcu jednak wlazłem z nudów do salonu Ery i całkowicie przypadkowo wziąłem do ręki HTC Hero.

Było to zdarzenie brzemienne w skutki, bo potem przez dłuższy czas nie mogłem o tym niewielkim przedmiocie zapomnieć. W końcu po gwałtownej i morderczej bitwie z własnymi myślami kupiłem to cudo.

I bardzo dobrze zrobiłem.

Czytaj resztę wpisu »