„Zjawa” (The Revenant) — kino totalne na szeroko
Opublikowane: 2 lutego 2016 Filed under: Filmy | Tags: dramat, film, forma, kino totalne, treść, zdjęcia 8 KomentarzyNajwłaściwszym sposobem oglądania filmów jest pójście do kina. Wtedy widzimy i słyszymy najwięcej. W kinie film smakuje najpełniej i odbiór jest optymalny. Niestety przy obecnej ilości interesujących filmów do zobaczenia takie podejście jest BARDZO trudne. Nie da się życia spędzić w kinie, więc niestety trzeba wybierać.
Na swój własny użytek wprowadziłem więc następującą strategię: są filmy, które MUSZĘ zobaczyć w kinie, są filmy które mogę zobaczyć na moim domowym ekranie i są filmy, których nie muszę oglądać wcale.
Do kina chodzę więc na wybrane komedie (bo zbiorowe oglądanie komedii jest DUŻO bardziej satysfakcjonujące, niż samotne, bez żywo i głośno reagującej widowni). W kinie oglądam również wybrane filmy o dużym stopniu widowiskowości, filmy epickie, szerokie, których walory plastyczne mają mnie zadziwić, wtłoczyć w fotel i pozbawić tchu.
„Zjawa” to film, który KONIECZNIE trzeba zobaczyć w kinie. I w najmniejszym stopniu nie jest to komedia.
„Zjawa” to film bardzo oryginalny, bardzo specyficznie i niezwykle filmowany, jest to też film, od którego nie da się oderwać wzroku przez prawie dwie i pół godziny.
Jest to niezwykle rzadka we współczesnym kinie opowieść filmowa, w której dla określonej treści fabularnej została niezwykle kompetentnie znaleziona i wymyślona specyficzna, unikalna, filmowa forma opowieści. I wszystko pasuje idealnie.
Opowiadane to jest bardzo szerokimi obiektywami, długimi ujęciami i bardzo sugestywną pracą samej kamery, która uczestniczy, wije się między bohaterami dramatu, towarzyszy im bardzo blisko, nie gubiąc jednocześnie niczego z dzikiego, oszałamiającego pejzażu, który ich otacza.
Robi to niebywałe wrażenie. Tym bardziej, że twórcy zrezygnowali całkowicie ze sztucznego światła na planie. Wszystko nakręcone jest w świetle zastanym i ta surowość doskonale dopełnia grozę tego, co dzieje się na ekranie.
A dzieje się sporo. To jeden z lepszych dramatów filmowych, które widziałem w ostatnich latach. To kino totalne, kino atakujące obrazem, akcją i twarzami aktorów. Literatury i dialogu jest tu mało i nie są to elementy najważniejsze.
Jeśli nie spadnie na ten film deszcz Oscarów, to tym gorzej dla Oscarów. Mistrzostwo świata należy się tu na pewno reżyserowi, operatorowi, dźwiękowi, efektom i oczywiście Leo DiCaprio.
Chociaż Tom Hardy w roli łobuza był równie dobry i mojego prywatnego Oscara za tę rolę ma na pewno.
Tak wybitne filmy jak „Zjawa” zdarzają się raz na kilka lat. Dlatego nie radzę się długo zastanawiać. Trzeba ten film zobaczyć w KINIE, na możliwie jak największym ekranie. To lektura obowiązkowa.
„American Sniper”
Opublikowane: 26 lutego 2015 Filed under: Filmy | Tags: ameryka, dramat, film, Irak, kino, Oscary, snajper, western, wojna 3 KomentarzeTen film to nie fikcja. Ta opowieść nie została wymyślona. Nie wykoncypował jej natchniony Twórca, siedząc w ciepełku, pochylony w skupieniu nad swoim MacBookiem.
„American Sniper” to historia życia Chrisa Kyle’a, snajpera amerykańskich sił specjalnych, którą on sam skrzętnie opisał w swojej książce. Clint Eastwood i Bradley Cooper sfilmowali tę książkę tak, by być jak najbliżej prawdy i autentyczności przedstawianych wydarzeń.
I wyszło im arcydzieło.
Na pierwszy rzut niewprawnego oka nic jednak na arcydzieło tutaj nie wygląda. Postaci i sytuacje nie są zbyt zniuansowane, tempo opowieści nie powala, sytuacje dramaturgiczne nie są doprowadzone do ostateczności tak, jak zostaliśmy jako widzowie, przyzwyczajeni w innych fabularnych dramatach wojennych.
Poza tym postawa głównego bohatera jest jakby mocno staroświecka. I to może bardzo irytować współczesnych, płynno-nowoczesnych, pacyfistycznych inteligentów.
Otóż legendarny snajper Chris Kyle, grany świetnie przez Bradleya Coopera, nie ma najmniejszych wątpliwości, gdzie jest Dobro, a gdzie Zło. Nie waha się ani przez sekundę opowiedzieć po stronie Dobra. Nie ma tu miejsca na dyskusje, na wątpliwości i niuanse tak modne w dzisiejszym zdezorientowanym i rozgadanym świecie zachodnim.
Chris Kyle jest jak archetypiczny kowboj-rewolwerowiec z klasycznych westernów z lat pięćdziesiątych – twardo, brutalnie i konsekwentnie przeciwstawia się Złu. Zabija złych ludzi dziesiątkami, chroni swoich przeciwko „dzikim”, walczy w dobrej sprawie i nigdy, przenigdy nie ogarniają go wątpliwości, czy aby na pewno postępuje słusznie.
Taka postawa w dzisiejszych czasach to dla wielu coś NIEWYOBRAŻALNEGO. Szczególnie, że Chris Kyle ma 160 udokumentowanych, śmiertelnych trafień.
Gdyby to była opowieść FIKCYJNA, wyglądałaby na prymitywną prowojenną propagandę i agitkę amerykańskiej konserwatywnej prawicy.
Sęk w tym, że ten film to nie fikcja. Ta opowieść nie została wymyślona. Nie wykoncypował jej natchniony Twórca, siedząc w ciepełku, pochylony w skupieniu nad swoim MacBookiem.
Sęk w tym, że swoją postawą na polu walki snajper Chris Kyle uratował od śmierci setki amerykańskich żołnierzy. To bardzo konkretne fakty i bardzo ciężko je zagadać i pogmatwać.
Sęk w tym, że fikcyjna postać archetypicznego kowboja-rewolwerowca z klasycznych westernów podoba się większości widzom tylko wtedy, gdy jest idealnie FIKCYJNA. Gdy staje się PRAWDĄ i jako amerykański snajper Chris Kyle mierzy do uzbrojonych kobiet i dzieci w Iraku, w widzach rodzą się wątpliwości.
Czy słuszne? Na pewno niewygodne.
Niełatwo się ten film ogląda, ale dla mnie jest to jeden z najbardziej niezwykłych filmów o wojnie, jakie widziałem. I żeby w dzisiejszych czasach zrobić taki film, trzeba było odwagi i talentu Clinta Eastwooda. Na szczęście Clint jest na posterunku i wciąż pokazuje, jak się robi prawdziwe, ważne kino.
(Oczywiście film Oscara nie dostał. I zupełnie mnie to jakoś nie dziwi ;)
Służące (The Help)
Opublikowane: 13 listopada 2011 Filed under: Filmy | Tags: dramat, film, kino, rasizm, Recenzja, służące, the help 10 KomentarzyLubicie poważne filmy na poważne tematy? Lubicie poważne dramaty obyczajowe o poważnych, uniwersalnych sprawach? Lubicie filmy, w których wszystkie pierwszo i drugoplanowe role grają kobiety, a mężczyźni przemazują się w trzecim planie? Lubicie filmy świetnie napisane, doskonale wyreżyserowane, perfekcyjnie zagrane i sfotografowane?
Ja lubię. BARDZO lubię takie dramaty (może dlatego robię zazwyczaj komedie ;-)
Otóż właśnie spędziłem wspaniałe dwie godziny w kinie na filmie „Służące”.
Takie filmy pokazują się zazwyczaj na kilka miesięcy przed Oscarami. I jeśli „Służące” nie dostaną kilku statuetek, to znaczy, że Akademia słabo zna się na kinie.
To film o rasizmie.
Ale zupełnie inny niż większość filmów o rasizmie, jakie widziałem. To film intymny, spokojny, delikatny i nienarzucający się ze swoją rozbuchaną dramaturgią.
To film o rasizmie codziennym, domowym i najdotkliwszym z możliwych. Jednocześnie to film o odwadze, przyjaźni, rodzinie i wadze zwykłych, codziennych, ludzkich spotkań.
A uniwersalny jest dlatego, że nie opowiada wyłącznie o białych, zamożnych Anglosasach żyjących na południu Ameryki, w Jackson, Missisipi. Rasizm to sprawa zadziwiająco powszechna i obecna właściwie wszędzie. Również u nas. To sprawa wciąż żywa, ważna i aktualna.
Dawno już nie widziałem filmu bez jednego słabego punktu, bez jednego fałszu i maleńkiej choćby wpadki.
Idźcie na ten film. Póki jeszcze go grają w kinach.
To nie jest recenzja filmu „Jakby nie było” (Whatever works)
Opublikowane: 14 grudnia 2009 Filed under: Filmy, Scenopisarstwo | Tags: character driven, dramat, komedia, narracja, struktura, Woody Allen 5 KomentarzyWiadomo, że lubię Woody Allena, więc nie będę tu wypisywał ochów i achów jakim to wielkim artystą jest Allen. Bo jest! Koniec, kropka.
Piszę o tym filmie, bo wiem, że czytają tego bloga osoby piszące, lub chcące pisać scenariusze. A ten film to modelowy przykład bardzo ciekawej i nośnej konstrukcji dramaturgicznej.
Amerykanie nazywają to „story driven by characters” po polsku należałoby to przetłumaczyć jako „opowieść napędzana przez postacie”. Jeśli więc macie aspiracje scenariopisarskie, dramatopisarskie bądź pisarskie w ogóle, powinniście obejrzeć ten film dwa razy. Pierwszy raz, żeby się pośmiać i pobawić, bo to fajna komedia. Drugi raz, żeby przeanalizować jej prostą jak drut i doskonale wykorzystaną przez Allena konstrukcję.