„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać innych rezultatów.” (Albert Einstein)archiwum cytatów

Znacie jakiś lepszy plener filmowy od Polski?

Hobbit

Czytam, że w Chorwacji powstają specjalne trasy wycieczkowe śladami lokacji kręconej tam niedawno „Gry o Tron”. Turyści i fani z całego świata dowiedzieli się właśnie ze swoich telewizorów, że istnieje taki mały kraik na Bałkanach jak Chorwacja, że ich ukochany serial właśnie tam był kręcony i że na pewno warto tam pojechać, żeby zobaczyć zachwycający Dubrownik, historyczny Split, dzikie wyspy na Adriatyku, wspaniałe góry, potoki i urwiska.

Nie muszę chyba wyjaśniać, jak dochodową gałęzią gospodarki może być turystyka, jeśli tylko dany kraj potrafi się tym fachowo zająć. Chorwacja ewidentnie potrafi. Fani „Gry o Tron” walą tam drzwiami i oknami i oglądają na żywo to, co wcześniej zobaczyli w serialu. Kasa na pewno się zgadza.

W innym miejscu ziemskiego globu, na kompletnym, siwym zadupiu, gdzie nawet samolotem leci się tygodniami, jacyś mądrzy ludzie u władzy wpadli na pomysł, żeby sprowadzić filmowców. I tak na Nową Zelandię przyjechali ludzie z Hollywood. Popatrzyli, pozwiedzali, zrobili sporo fotek i stwierdzili, że szkoda takich krajobrazów wyłącznie dla baranów, które się tam pasą. Dogadali się z sensownym miejscowym rządem i zaczęli kręcić. Powstał „Hobbit” i „Avatar”.

A ponieważ się udało, to James Cameron znowu poleciał do Nowej Zelandii i znowu spotkał się z tamtejszym rządem. Pogadali, ponegocjowali i uzgodnili, że kolejne trzy odcinki przebojowej serii filmowej „Avatar” powstaną właśnie w lokacjach nowozelandzkich.

Oczywiście produkcja dostała spore ulgi inwestycyjne, ale rząd już wiedział, że to złoty interes, bo po serii Petera Jacksona turystyka w kraju EKSPLODOWAŁA. Z pomocą kolejnych „Avatarów” mogło być tylko lepiej. A ulgi dla filmowców okazały się najlepszą i najtańszą INWESTYCJĄ państwa w turystykę, jaką sobie można wyobrazić.

A jak jest u nas w Polsce?

Jest pięknie!

Polska to LOKACYJNY RAJ dla każdego filmowca. Mamy właściwie każdy rodzaj pleneru z wyjątkiem tropikalnego. Wszystkie swoje filmy (z małymi wyjątkami) nakręciłem w Polsce, zjeździłem mój kraj wzdłuż i wszerz i widziałem WSZYSTKO. Nowa Zelandia i Chorwacja się chowają!

Mamy każdy rodzaj lokacji dzikiej, krajobrazowej. Mamy wspaniałe, dziewicze góry w każdym rozmiarze, kolorze i charakterze. Mamy każdy rodzaj lasu i malowniczej puszczy. Ostatnie fragmenty prastarej puszczy europejskiej zachowały się właśnie u nas. Mamy zapierające dech w piersiach pojezierza, unikalne ekosystemy rzeczne i bagienne. Mamy zupełnie niezwykłe lokacje morskie. Nasze plaże należą do najbardziej malowniczych i fotogenicznych na świecie. Zespół wydm w okolicach Łeby może spokojnie grać w filmie piaszczystą pustynię arabską.

Dysponujemy właściwie każdym rodzajem pleneru miejskiego. Do wyboru do koloru – mamy lokacje średniowieczne, renesansowe, mamy urokliwe małe miasteczka w dowolnym charakterze, mamy też już spory wybór ultranowoczesnej architektury wielkomiejskiej, w której można by udawać Nowy Jork, Tokio czy inne dowolne miasto na świecie. Mamy hanzeatycki Gdańsk, średniowieczny Toruń i zupełnie zaczarowany Kraków. Mamy zamki, dwory, fortyfikacje, mosty, latarnie morskie, górskie szczyty, urwiska, drogi nad przepaścią i całą masę innych smakowitych obiektów, które tak lubią filmowcy.

Mamy też od całkiem niedawna coś zupełnie unikalnego. Mamy INFRASTRUKTURĘ, która spina całą tę mnogość obiektów w jeden wielki plener filmowy. Cała Polska to wspaniały, różnorodny i kompletny plan filmowy. Wszędzie już są drogi, lotniska i porządne hotele.

Dlaczego zatem James Cameron musi się tłuc w niewygodnym samolocie do jakiejś odległej Nowej Zelandii, skoro tutaj, w środku Europy ma plener dużo ładniejszy, bardziej różnorodny, wygodniejszy i prawie jeszcze nieobfotografowany?

Dlaczego!? Pytam się: dlaczego nie u nas?

Otóż dlatego, że nasza władza ma w dupie taki interes.

Jakiś czas temu jednym pociągnięciem legislacyjnego pióra zniesiono możliwość ulg dla zagranicznych superprodukcji, owatowano film i koniec. Spokój. Można iść na wino do najdroższej warszawskiej knajpy za pieniądze zdumionych podatników.

Z drugiej strony udziela się sporych ulg inwestycyjnych dla przemysłu i handlu, tworzy się specjalne strefy ekonomiczne dla obcego kapitału, daje się ulgi podatkowe wszystkim, tylko nie zagranicznym superprodukcjom filmowym.

Dlaczego?

Nie mam zielonego pojęcia.

Superprodukcje kręcone w Nowej Zelandii stworzyły w kilka lat nową, bardzo dochodową gałąź gospodarki, której wcześniej tam nie było. Wcześniej turyści z całego świata tam nie przyjeżdżali, bo nie wiedzieli po co. Dzięki Peterowi Jacksonowi i Jamesowi Cameronowi już wiedzą.

Czy ten argument nie przemawia do naszych rządzących? Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby „Gra o Tron”, „Hobbit” czy „Avatar” były kręcone w Polsce? Wyobrażacie, co by się potem stało z naszą turystyką? Wyobrażacie sobie, co by było, gdyby świat się w końcu naocznie przekonał, jaki mamy piękny kraj?

Ale kogo to obchodzi?

Kogoś jednak chyba powinno.


VIMEO ON DEMAND – Rewolucji ciąg dalszy

Rewolucja w kinematografii światowej postępuje. I jest to rewolucja dużo głębsza niż wcześniejsze przełomy. Kino dźwiękowe, kino kolorowe czy nawet kino 3D to nic w porównaniu z tym, co dzieje się teraz. Bo teraz prawdziwe KINO wchodzi pod strzechy. Teraz prawdziwe kino demokratyzuje się na skalę nieznaną dotychczas w stuletniej historii tej sztuki.

O tym, że dzisiaj każdy może być światowej sławy filmowcem z własną wytwórnią filmową w plecaku pisałem już we wcześniejszym wpisie. Nie będę się powtarzał. To już fakt. To się dzieje od kilku lat. Rewolucję zapoczątkował Canon swoimi lustrzankami, do których dodał możliwość filmowania. To zmieniło wszystko. Teraz w plecaku mieści się kamera (albo lustrzanka), statyw (albo monopod), mikrofon (albo rejestrator), obiektyw i laptop z całym softem do profesjonalnej postprodukcji.

Powstało w ten sposób mnóstwo filmów. Kłopot zaczynał się później. Co z dystrybucją? Co z dotarciem do widza? Co z otrzymaniem zapłaty za swoją filmową robotę przy konkretnym projekcie?

Prawdziwa, szeroka dystrybucja wciąż była zamknięta dla amatorów, półamatorów i profesjonalistów filmujących w systemie „low-budget”. Zdarzały się oczywiście wyjątki, ale były to TYLKO wyjątki. Czasami produkcja niskobudżetowa trafiała do szerokiej, światowej dystrybucji i miała szansę spotkać się z widzami na całym świecie. Tylko czasami.

Od paru dni wszystko się zmieniło. Serwis Vimeo uruchomił usługę „Vimeo on demand”. I ta usługa zmieni w kinie światowym WSZYSTKO.

Co to jest Vimeo? Jest to serwis podobny do YouTuba. Możesz tam za darmo umieścić swoje video i cały świat może je za darmo obejrzeć. Czym Vimeo różni się od YouTuba? Vimeo od samego początku oferował znacznie wyższą jakość projekcji (bitrate, rozdzielczość) i od zawsze preferował rozdzielczość HD. Dlatego szybko stał się ukochanym serwisem wszelkiej maści filmowych amatorów, entuzjastów, młodych filmowców i profesjonalistów chętnie pokazujących tu swoje portfolio.

Vimeo dostępne jest wszędzie w sieci: przez przeglądarkę, przez smartfony, tablety aż po rodzące się właśnie SmartTV, przystawki i wszystko inne, co służy do oglądania cyfrowego „contentu” z sieci.

Na czym polega usługa „Vimeo on demand”? Zasada jest prosta. Zakładasz konto na Vimeo. Umieszczasz w serwisie swój film i wyznaczasz cenę za każde obejrzenie. Zazwyczaj jest to od 2 do 9 dolarów. TY decydujesz, ile widz ma zapłacić za projekcję. Serwis Vimeo bierze 10% tej kwoty. 90% dostajesz ty. Proste, klarowne i uczciwe. Możesz zastrzec na jakich terytoriach film może być oglądany, możesz też wybrać opcję „worldwide” i wtedy będzie można go obejrzeć wszędzie.

Na razie w serwisie dostępnych jest zaledwie siedem filmów. Są to w większości pełnometrażowe dokumenty na różne tematy. Ale oczywiście można tam umieścić każdy gatunek filmu – fabułę, dokument, kreskówkę, czy co się komu podobało nakręcić.

Czyli ostatni bastion runął. Światowa, płatna dystrybucja filmu w systemie VOD, na uczciwych zasadach jest już dostępna dla każdego. KAŻDY, kto nakręcił film, jest zaledwie kilka klików myszką od prawdziwej, szerokiej dystrybucji w porządnej jakości HD, na uczciwych finansowych zasadach. I to jest rewolucja. Bo teraz każdy filmowiec w swoim plecaku mieszczącym przenośną wytwórnię filmową, będzie miał również światowego dystrybutora, który pobiera zaledwie 10% ceny projekcji. Jeśli to nie jest rewolucją w światowym kinie, to co nią jest?

Jeszcze kilka słów o samym VOD („video on demand”).

Otóż, telewizja umiera. Ludzie urodzeni w czasach Internetu nie akceptują czegoś takiego jak „telewizyjna ramówka”. Chcą oglądać to, co lubią, w wyznaczonym przez SIEBIE czasie. Coraz więcej ludzi nie ma klasycznego telewizora. Do oglądania filmów i seriali telewizor już nie jest potrzebny. Potrzebny jest dobry monitor (projektor, laptop, tablet, smartfon) i dostęp do Internetu. Za kilka lat telewizja jaką znamy odejdzie do lamusa. Wszystko będzie VOD – czyli „na żądanie”.

Teraz do zdania: „Każdy może być filmowcem.” Należy jeszcze dopisać: „…i każdy może pokazywać swoje filmy całemu światu ZA PIENIĄDZE.”


Koniec zazdrości filmowców

Filmowcy zawsze zazdrościli pisarzom, poetom, malarzom i muzykom. Od zarania filmu istniała ta głęboko skrywana, ale zawsze obecna zazdrość.

Zazdrość o koszty tworzenia.

Poeta czy pisarz, żeby tworzyć, potrzebował tylko kartki papieru i ołówka. Podobnie plastyk. Muzyk potrzebował oprócz kartki i ołówka jeszcze gitary.

Filmowiec żeby tworzyć, przede wszystkim potrzebował pieniędzy. Dużych pieniędzy. Filmowanie było procesem skomplikowanym technologicznie i niezwykle kosztownym. Potrzebny był horrendalnie drogi sprzęt i wysoko kwalifikowani specjaliści. Dla normalnych śmiertelników była to zapora nie do przebycia. Kto nie miał góry złota, do świata filmu nie miał wstępu.

Tak było jeszcze do niedawna. Jeszcze jak zaczynałem, jak robiłem swoje pierwsze komedie, potrzebne były wielkie pieniądze i wytwórnie filmowe pełne dobrze opłacanych fachowców.

Teraz wszystko się zmieniło. WSZYSTKO!

Młody, szwedzki filmowiec Malik Bendjelloul pojechał w podróż po Afryce w poszukiwaniu inspiracji. Znalazł ją w RPA. Znalazł opowieść, którą uznał za wartą sfilmowania. I zaczął ją filmować. BARDZO niskim kosztem. Używał średniej klasy kamery HD Sonego, a jak już była naprawdę źle z kasą, to filmował iPhone’m. Trwało to pięć lat. Potem wrzucił cały materiał do laptopa, zmontował i wysłał gotowy film na wszystkie możliwe festiwale. Dziś jego film „Searching for Sugar Man” jest nominowany do Oskara. Jeśli go nie dostanie, to tym gorzej dla Oskara.

Bo film jest ŚWIETNY! Dawno już nie widziałem tak ważnego, mądrego i ciekawego filmu dokumentalnego.

Jeden facet, świetny temat, talent, pasja, średniej klasy kamera HD Sony i film wchodzi na ekrany kin całego świata. Również u nas.

Dzisiaj żeby dostać nominację do Oskara wystarczy średniej wielkości plecak. Kamera i laptop z odpowiednim oprogramowaniem powinny się zmieścić.

Kiedyś żeby nakręcić film potrzebna była cała Wytwórnia Filmów Fabularnych i Dokumentalnych na Chełmskiej.

Czujecie różnicę?

Dzisiaj filmowiec nie ma już zmartwień i dylematów finansowych. Ma wyłącznie te same kłopoty co pisarz, poeta, plastyk i muzyk. I są to wyłącznie kłopoty ARTYSTYCZNE – O czym? Jak? Dlaczego? Po co? Dla kogo?

Zazdrość filmowców minęła bezpowrotnie. Mogą sobie kręcić co chcą.

Polecam Wam gorąco film „Searching for Sugar Man”. To najlepszy film o sztuce, roli artysty i sile talentu, jaki ostatnio widziałem.


Czym różni się kino amatorskie od profesjonalnego

Niczym.

Dzisiaj kino amatorskie od kina profesjonalnego nie różni się niczym.

Już widzę, jak pukasz się w czoło drogi czytelniku, już wyobrażam sobie, jak ronisz łzę nad biednym reżyserem Wereśniakiem, który zwariował, pisze na swoim blogu oczywiste brednie i najprawdopodobniej jest już nie do uratowania.

A ja zamierzam iść w tej sprawie w zaparte.

Niczym się nie różni Hollywood od Pcimia Dolnego, niczym się nie różni pięćdziesięcioosobowa ekipa od jednego upartego hobbysty z kamerą z AGD, niczym się nie różni sto milionów dolarów od zera dolarów. Niczym.

Bo to wszystko w filmie się nie liczy. Nie liczy się kasa, blichtr, tony sprzętu, klimatyzowane przyczepy i najwspanialsza nawet optyka przyczepiona do najdroższej na świecie kamery. To wszystko ściema, bujda na resorach i farmazoniarstwo.

Czytaj resztę wpisu »