„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać innych rezultatów.” (Albert Einstein)archiwum cytatów

Zadowoleni, zasmuceni i języczek u wagi

Każde nasze zachowanie względem niedzielnych wyborów jest polityczne. Każda nasza decyzja jest oddanym głosem.

Czy pójdziemy na wybory, czy też nie, nasz głos się liczy. Bo w demokracji, w dzień wyborów każdy uprawniony głosuje. Nawet, jak nie idzie na głosowanie.

Jaki jest wybór?

Jest partia zadowolonych. Tych, którym się podoba, których satysfakcjonuje to, co mają i to, co dzieje się wokół nich. Jest to oczywiście uogólnienie. Zadowoleni nie zawsze są bezkrytyczni i nie zawsze podoba im się wszystko. Uważają jednak, że nie jest źle i jest szansa na to, że będzie lepiej.

Jest partia niezadowolonych i zasmuconych. Ci są przekonani, że jest źle i będzie jeszcze gorzej. Są głęboko zasmuceni i mocno swój smutek i ból okazują. Celebrują go wręcz, obnosząc się z czarnymi krawatami, wdowami i „grobami poległych”.

Są wreszcie trzy partie bez szans na duży wynik, ale z dużymi szansami na bycie „jezyczkiem u wagi” w procesie tworzenia powyborczych koalicji.

Można sobie zagłosować, na kogo się chce.

Można też demonstracyjnie nie pójść na wybory, głosząc, że jesteśmy ponad to, że jesteśmy lepsi i nie przyłożymy ręki do tej „żenadki”.

Będzie to jednak w obecnej sytuacji wyborczej głos oddany na partię zasmuconych. Taka arytmetyka.

W demokracji każdy głosuje. Ten, kto nie idzie na wybory również, choć nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę.

Ja pójdę na wybory. Zawsze chodzę.

I jestem zadowolony. Jest mi dobrze w życiu. I mam nadzieję, że będzie mi jeszcze lepiej.


Trochę prostej buchalterii w szołbiznesie

Dzisiaj będzie o cyferkach, pieniądzach, wolnym czasie i niełatwych decyzjach jakie muszą podjąć „Zwykli ludzie™” w kwestii rozrywki.

Otóż bilet do kina kosztuje około 25 złotych. Czasami trochę więcej, czasami trochę mniej, ale nie o hiper-precyzję tu chodzi, ale o pokazanie pewnego zjawiska, z którego nie każdy twórca zdaje sobie do końca sprawę.

No więc, wjazd do kina to 25 złotych. Dla dwóch osób (bo samotne chodzenie do kina nie jest normalne) to już 50 złotych. Do tego coś do picia, jakiś popcorn, chipsy, chrupki i całkiem łatwo jest dojechać do 100 złotych.

A jest to tyko JEDEN wieczór i wcale nie jest pewne, że będzie to dobra zabawa. Nie każdy film w kinie ją niestety gwarantuje.

Za 25 złotych (bilet do kina) można mieć wielką pizzę. Za drugie tyle można mieć dwa napoje. Dwie osoby się najedzą, a co się przy tym nagadają to ich.

Za 25 złotych można mieć 8 piw. Za następne 25 złotych można mieć kilogram kiełbasy. Ten zestaw pasuje do grilla idealnie. A nieudany grill to rzecz w naszym kraju BARDZO rzadka.

Za 25 złotych można mieć 0,5 litra wódki albo jedno całkiem pijalne wino. Za 50 złotych można mieć już butelkę DOBREGO wina. Znam takich, którym to wystarczy do świetnej zabawy przez cały wieczór. Oczywiście trzeba być dorosłym, mieć pozwolenie mamy i nie siadać po alkoholu za kierownicę.

Za 50 złotych (2 bilety do kina) można mieć płytę DVD z ulubionym filmem. Za trochę więcej można mieć płytę BD i cieszyć się pełną rozdzielczością HD przez resztę życia.

Za równowartość czterech do sześciu kinowych biletów można mieć najnowszą grę na Playstation 3 (albo inną platformę) i cieszyć się tą gierką przez WIELE długich wieczorów. A kilka tytułów jest naprawdę godnych uwagi.

Za 30 do 50 złotych można mieć książkę. Jeśli powieść jest dobra, zapewni nam doskonałą rozrywkę na kilka do kilkunastu wieczorów.

Za równowartość dwóch biletów do kina można sobie kupić płytę CD z ulubioną muzą i puszczać ją sobie kiedy tylko dusza zapragnie.

Za 50 – 100 złotych można sobie pójść do teatru. Znam takich, dla których to świetna rozrywka.

Telewizja jest PRAWIE za darmo. Wystarczy nauczyć się wytrzymywać jakoś bloki reklamowe. Znam takich, którzy kochają telewizję i nie wyobrażają sobie bez niej życia.

Jest też sporo rozrywek zupełnie darmowych. Tak naprawdę największe przyjemności w życiu zazwyczaj są darmowe, trzeba tylko odpowiednio o nie zadbać i poświęcić im chwilę czasu.

No właśnie – czas.

„Zwykły człowiek™” ma nie tylko ograniczoną ilość kasy. Ma również ograniczoną ilość czasu przeznaczonego na rozrywkę.

Co wybierze? Na co się zdecyduje? Komu lub czemu poświęci swój czas i swoje cenne 25 złotych.

Wybór nie jest dzisiaj łatwy, bo możliwości spędzenia miłego wieczoru jest sporo. Twój film nie konkuruje tylko z innymi filmami w kinie. Konkuruje ze wszystkim wymienionym powyżej przyjemnościami, a wcale wszystkiego nie wymieniłem.

I teraz drogi scenarzysto, reżyserze, producencie, autorze odpowiedz sobie na pytanie: Jaki film zrobić, napisać, wymyślić, wyreżyserować, żeby wygrać tę morderczą konkurencję?

Trudne pytanie.

Dlatego tak wielu od niego ucieka.


Ile literek dziennie można wystukać

Ten wpis ma 1326 znaków. Sporo.

Standardowy SMS to maksymalnie 160 znaków. Wiadomość na Twitterze to tylko 140 znaków.

Ale bywają dłuższe teksty. Scenariusz 40 minutowego odcinka serialu to około 40 tysięcy literek. Scenariusz filmu fabularnego to 100 000 znaków – plus-minus 20 tysięcy.

Powieść to 400 tysięcy do 800 tysięcy liter, ale tu rozrzut bywa spory i w jedną, i w drugą stronę.

Ile dziennie można napisać?

Różnie.

Czasami piszę 5 tysięcy znaków. Czasami 10 tysięcy. Czasami 2 tysiące. Czasami nic. Raz zdarzyło mi się napisać 20 tysięcy znaków i było to STRASZNE doświadczenie. Nigdy więcej tego nie zrobię.

Łatwo policzyć, że pisząc średnio 10 tysięcy znaków dziennie, powieść można napisać w dwa miesiące, scenariusz fabuły w 10 dni, a odcinek serialu w 4 dni.

Znane są przypadki, że scenariusz fabuły pisano w dwa tygodnie i na kanwie takiego tekstu powstawał ważny film.

Sęk w tym, że wklepywanie literek w klawiaturę nie ma żadnego znaczenia. To potrafi każda średnio rozgarnięta małpka.

Pisanie to coś ZUPEŁNIE innego, niż ZAPISYWANIE.

Dlatego tygodniami zdarza mi się nic nie zapisywać, ale pisać bezustannie.

Bo żeby coś było godne zapisania, siedzenia na d*pie i klepania w klawiaturę, najpierw musi zostać wymyślone. A potem musi przejść przez gęste sito selekcji: warto zapisać, czy nie.

W 99 przypadkach na 100 – nie.


Latanie nad stawem pełnym pomysłów

Rybitwa białoczelna - fot. Isaka Yoji (cory) - wikipedia

Późnym popołudniem nad staw przyleciała rybitwa. Nie była stałym mieszkańcem stawu. Różniła się od osowiałych kaczek i mało rozgarniętych gołębi spędzających życie na czekaniu, aż ktoś im rzuci trochę okruchów chleba.

Rybitwa była inna. Była smukła, szybka i bystra. Nie przyleciała tu po chleb rzucany przez spacerowiczów. Przyleciała tu po żywe białko i tłuszcz zawarte w płotkach, karasiach i uklejach. Przyleciała tu po mięso.

Nie marnowała czasu i nie marnowała energii. Każdy ruch miała przemyślany i sensowny. Zaczęła od metodycznego oblatywania stawu w koło. Latała w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara jakieś trzy, cztery metry nad lustrem burej wody.

Cały czas bacznie obserwowała powierzchnię stawu prześwietloną ostrym, majowym słońcem. Szukała ryby. Wiedziała, że będą się pławić w gorący dzień przy powierzchni. Wiedziała, że kolacja będzie łatwa i nie będzie ją wiele kosztować.

Siedziałem na ławce i przyglądałem się z wielką przyjemnością jednemu z cudów przyrody, który tak trudno zrozumieć większości ludzi – „Maksimum korzyści, przy minimum wysiłku.” Tak brzmi to prastare prawo przyrody. I przestrzegają go wszystkie bez wyjątku żywe stworzenia na ziemi z wyjątkiem człowieka.

Czytaj resztę wpisu »


Wybory to moja specjalność

Na tym właśnie polega zawód reżysera filmowego. Na ciągłych i nieustających wyborach.

Najpierw wybieram tekst, czyli scenariusz. Potem wybieram współpracowników, czyli ekipę i obsadę. Potem zaczyna się cała seria wyborów mniejszych i bardziej szczegółowych, ale wcale nie mniej ważnych.

Wybieram obiekty zdjęciowe, czyli miejsca, gdzie będziemy filmować. Potem rekwizyty, czyli wszystko to, czym będą posługiwać się aktorzy na planie. Potem kostiumy, czyli styl i wymowę poszczególnych postaci.

Następnie zaczynają się zdjęcia. Plan zdjęciowy jest miejscem nieustannych wyborów. Jako reżyser odpowiadam na setki pytań w rodzaju „to czy to?”, „tu albo tam?”, „tak albo inaczej?”, „w ten albo w inny sposób?”.

Robimy kolejne ujęcia, kolejne ustawienia, kolejne duble. Każdy, nawet najmniejszy krok, to wybór. I ja go muszę dokonać. Wygląda to trochę jak przedzieranie się przez gęsty las kolejnych decyzji. Każda jest ważna, żadnej nie mogę pominąć i nie mogę się pomylić. Bo zabłądzę. A wraz ze mną zabłądzi ekipa, aktorzy i cały film.

Po zdjęciach zaczyna się kolejna tura wyborów. Montaż, muzyka, efekty komputerowe, zgranie dźwięku – setki, tysiące decyzji. Wszystkie muszą być trafne, właściwe i spójne. Inaczej nikomu się mój film nie spodoba i cała praca dziesiątków ludzi pójdzie na marne.

Lubię dokonywać wyborów, lubię reżyserować i nigdy nie uchylam się od decyzji.

Uchylanie się od decyzji jest słabe, niemęskie i głupie. Jeśli tylko masz możliwość decydowania – decyduj. Ci co nie decydują – nie tworzą, nie zaznaczają swojej obecności, nie liczą się, są słabi i nieistotni.

Decyzja zawsze jest najważniejsza.