„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać innych rezultatów.” (Albert Einstein)archiwum cytatów

Wścieklizna – albo przedawkowanie dramaturgii

Ludzie instynktownie lubią dobrą dramaturgię. Lubią przyglądać się ciekawym sytuacjom opartym na konflikcie. Lubią kibicować jednej ze stron. Lubią utożsamić się z bohaterem sporu i popierać jego racje.

Wszystko jedno, czy jest to pasjonujący film, emocjonujący sport, debata polityczna, czy huragan zrywający dachy gdzieś daleko. Ludzie to lubią.

Traktują to jako rozrywkę. Jako ucieczkę od codziennej nudy. Rutyny zwykłego życia, które tylko czasami, dość rzadko, bywa dramatyczne.

Co jednak się stanie, gdy człowiek przedawkuje dramaturgię? Co się z nim stanie, gdy będzie miał tego typu opowieści za dużo wokół siebie? Co się stanie, gdy WSZYSTKO, co go otacza, będzie zbyt mocno udramatyzowane? Czasami na siłę i niepotrzebnie.

Jaki jest efekt tego przedawkowania?

Otóż efekt już widać. Jest to ogólna wścieklizna.

Człowiek, który przedawkował dramaturgię, jest agresywny, sfrustrowany i zalękniony. Jego obraz świata jest równie mocno udramatyzowany, jak przekazy, które dostają się do jego głowy. To właśnie te przekazy budują jego rzeczywistość.

Wszędzie czai się zło, każdy konflikt jest na śmierć i życie, mordercza rywalizacja jest wszechobecna i trzeba jej sprostać. Trzeba przeżyć, być lepszym, być mocniejszym i bardziej bezwzględnym.

Ludzie biorą medialne i artystyczne udramatyzowane opowieści za rzeczywistość i zaczynają się zachowywać zgodnie z ich sztucznie podkręconymi regułami. Stają się agresywni w ruchu drogowym, agresywni w pracy, agresywni w Internecie, w domu i w życiu. Każde spotkanie z bliźnim to dla nich walka. Zupełnie jak w dobrym westernie. Każdy kilometr przejechany samochodem to dla nich wyścig, rywalizacja i pierwsze miejsce – jak w dzisiejszym sporcie. Każda dyskusja musi zmierzać do całkowitej dyskredytacji przeciwnika, bo tak wyglądają dzisiaj wzory dyskusji pokazywane przez publicystyczne media, gdzie walczy się do krwi ostatniej nie wiadomo o co.

Ta wścieklizna staje się nieznośnie wszechobecna. Widać ją w Internecie, na stadionach, na drogach. Widać ją coraz częściej.

Sęk w tym, że dobra dramaturgia jest jak dobry alkohol. Trzeba ją smakować powoli, uważnie, nie za często i w małych ilościach. Jak będziemy ją żłopali codziennie wiadrami, to po pierwsze przestanie nam smakować, a po drugie zaprowadzi nas wprost na manowce.

Bo życie to coś zupełnie innego niż film. Świat nie wygląda tak, jak go pokazują w wiadomościach telewizyjnych. Prawdziwa, sensowna rozmowa nie wygląda tak, jak w programie publicystycznym, gdzie „politycy” okładają się na przemian słowami: zdrajca, zaprzaniec, faszysta i morderca. A w sporcie tak naprawdę powinno chodzić o dobrą zabawę, nie o połamanie nóg rywalowi.

To wszystko tak agresywnie w mediach wygląda, bo na dramaturgii od wieków świetnie się zarabia. W wiadomościach pokazuje się same konflikty, tragedie i rzezie (okraszając to odpowiednim podkładem muzycznym). W filmie i literaturze pełno trupów, apokalips i traum. W polityce liczy się już tylko wojna. W sporcie zresztą też. Bo wojna świetnie się sprzedaje. Można dobrze zarobić na reklamie.

Jaki morał z tego wpisu?

Uważajcie z dramaturgią. To nie jest tylko zabawa, fikcja i podkolorowywanie. Opowieść dramaturgiczna, wszystko jedno, czy fikcyjna, czy prawdziwa, zostawia w głowie odbiorcy swój ślad. I nie zawsze jest to ślad dobry.

Szczególnie, jak przedawkujemy.


Potęga bajek – czyli jak bajką pokonać bogate imperium

Jak pokazują nam bieżące wydarzenia (kryzys finansowy) w bogatym, światłym i potężnym świecie zachodnim (atlantyckim), pokonanie EuroAmeryki jest zadaniem banalnie prostym. Niepotrzebne są czołgi, rakiety, łodzie podwodne i głowice atomowe.

Co jest potrzebne?

Potrzebne są bajki, w które uwierzą mieszkańcy bogatego imperium.

Bajka Pierwsza:
Musi to być zgrabna intelektualnie, łykliwa i krągła ideologia. Na przykład liberalizm. Liberalne „Każdy jest kowalem swojego losu” to taka sama kusząca półprawda jak marksistowskie „Byt określa świadomość”. I tak samo groźna. Bo przecież doświadczenie życiowe pokazuje, że czasami jest zupełnie odwrotnie – to „świadomość określa byt” i to „inni są kowalami naszego losu”. Ale ideologia (bajka) jest zawsze atrakcyjniejsza od żmudnego zbierania i analizowania doświadczeń życiowych. No więc należy tę ideologię (neoliberalizm) rozpowszechnić w atakowanym imperium, żeby namotać tamtejszym obywatelom w głowach i sprawić, że ich ogląd rzeczywistości będzie nieprawdziwy.

Bajka Druga:
Trzeba wmówić obywatelom imperium, że ochrona własnego rynku (cła), własnej produkcji i własnych miejsc pracy jest „passe”, niemodne, nienowoczesne i obciachowe. Nazywa się to „globalizacja” i prawie wszyscy w imperium euroatlantyckim muszą uznać, że jest to świetne, super, ekstra, „awesome”. Bo można taniej kupować towary wytworzone przez innych. Nieważne, że ci inni to zazwyczaj biedni, słabo opłacani ludzie bez żadnych praw pracowniczych, żyjący w rejonach przypominających warowne obozy pracy. Nieważne. Ważne, że buty są tanie.

Bajka Trzecia:
To bajka o tym skąd się bierze bogactwo. Otóż trzeba przekonać obywateli euroatlantyckiego imperium, że bogactwo NIE BIERZE SIĘ z pracy, produkcji i usług. Tylko z czegoś zupełnie innego, dużo prostszego. Dzięki temu imperium przestanie PRODUKOWAĆ i będzie przekonane, że to świetne rozwiązanie.

Bajka Czwarta:
Jest kontynuacją Bajki Trzeciej. Opowiada ona o tym, że bogactwo bierze się z kredytu i spekulacji różnego rodzaju papierami wartościowymi – akcjami, obligacjami, kontraktami terminowymi i walutą. To bardzo ważna bajka. Jak mieszkańcy bogatego imperium ją łykną, to już nie ma dla nich ratunku. Będą się zadłużać na potęgę, będą handlować bez opamiętania własnymi długami i będą święcie przekonani, że robią na tym doskonałe interesy.

Po wmówieniu tych czterech bajek obywatelom bogatego imperium wystarczy tylko poczekać. Musi upaść. To tylko kwestia czasu.

Oto potęga bajek.


Zadowoleni, zasmuceni i języczek u wagi

Każde nasze zachowanie względem niedzielnych wyborów jest polityczne. Każda nasza decyzja jest oddanym głosem.

Czy pójdziemy na wybory, czy też nie, nasz głos się liczy. Bo w demokracji, w dzień wyborów każdy uprawniony głosuje. Nawet, jak nie idzie na głosowanie.

Jaki jest wybór?

Jest partia zadowolonych. Tych, którym się podoba, których satysfakcjonuje to, co mają i to, co dzieje się wokół nich. Jest to oczywiście uogólnienie. Zadowoleni nie zawsze są bezkrytyczni i nie zawsze podoba im się wszystko. Uważają jednak, że nie jest źle i jest szansa na to, że będzie lepiej.

Jest partia niezadowolonych i zasmuconych. Ci są przekonani, że jest źle i będzie jeszcze gorzej. Są głęboko zasmuceni i mocno swój smutek i ból okazują. Celebrują go wręcz, obnosząc się z czarnymi krawatami, wdowami i „grobami poległych”.

Są wreszcie trzy partie bez szans na duży wynik, ale z dużymi szansami na bycie „jezyczkiem u wagi” w procesie tworzenia powyborczych koalicji.

Można sobie zagłosować, na kogo się chce.

Można też demonstracyjnie nie pójść na wybory, głosząc, że jesteśmy ponad to, że jesteśmy lepsi i nie przyłożymy ręki do tej „żenadki”.

Będzie to jednak w obecnej sytuacji wyborczej głos oddany na partię zasmuconych. Taka arytmetyka.

W demokracji każdy głosuje. Ten, kto nie idzie na wybory również, choć nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę.

Ja pójdę na wybory. Zawsze chodzę.

I jestem zadowolony. Jest mi dobrze w życiu. I mam nadzieję, że będzie mi jeszcze lepiej.


Wszystko jest opowieścią

Wszystko jest opowieścią.

Wszystko oprócz tego, co zdarza nam się osobiście, co przeżywamy, czego doświadczamy bez słów. To jednak może być opowieścią. Naszą opowieścią.

Można zajmująco opowiadać na każdy temat. Nie tylko w powieści, filmie, teatrze. Można opowiadać wszędzie. Można też wszędzie opowieści słuchać.

Każdy przedmiot ma swoją opowieść. Czym jest. Jak powstał. Kto, dlaczego i jak go stworzył. Jakie były jego dzieje i do czego służył.

Wczoraj wpadła mi przed oczy reklama piwa Pilsner Urquell. Była to dość długa, jak na spot telewizyjny, opowieść o tym jak to w XIV wieku pewien czeski król dał małemu miastu prawo ważenia piwa. Po kilkuset latach tradycji w mieście tym wymyślono całkiem nowy typ piwa – piwo typu pilsneńskiego. I Pilsner Urquell jest bezpośrednim potomkiem tej długiej tradycji.

Była to cała opowieść z tłem historycznym, głównym bohaterem (piwowarem), jego pasją, jego walką o jakość piwa i wreszcie jego wielkim sukcesem. Bo dzisiaj każde prawie jasne piwo na świecie jest robione według pilsneńskiej receptury.

Podobnie jest z ludźmi. Każdy ma swoją opowieść. Każdy przeżył coś godnego uwagi. Każdy w życiu miał jakąś przygodę godną opowiedzenia.

Czytaj resztę wpisu »


The King’s Speech – Jak zostać królem (i zgarnąć wszystkie nagrody)

To właściwie bardzo proste. Niemal tak samo proste jak zrobić komedię, na którą ludzie walą do kina drzwiami i oknami. Wystarczy, że jest śmieszna.

Podobnie z Królem i nagrodami. Wystarczy zrobić porządny, dobrze opowiedziany, sensowny film o czymś.

I deszcz nagród gwarantowany. Najpierw Złote Globy, teraz BAFT’y, a za chwilę Oscary. Wszystko dla Króla. Bo to film tak normalny, że aż wyjątkowy.

Jego normalność polega na tym, że nie jest to pretensjonalne, pseudoartystyczne, hermetyczne, udawane, udziwnione, egzaltowane coś, czym zachwycają się ci, co myślą, że się znają na sztuce.

To prosta opowieść o facecie, który miał pewien problem.

Jego „pewien problem” w wyniku splotu przypadków nagle stał się problemem ogólnonarodowym, a z czasem nawet ogólnoświatowym.

I facet musiał ten problem w sobie pokonać. Musiał walczyć. Musiał stanąć na wysokości zadania.

Czytaj resztę wpisu »


Ameryka przecieka

Będzie o szpiegowaniu, i o wojnie, i o mocarstwie, i o złych tyraniach, i o tajnych służbach, i o wszystkim tym, co świetnie wychodzi w filmach sensacyjnych, a gorzej (szczególnie ostatnio) w rzeczywistości.

Lubię takie klimaty. Lubię dobrą, międzynarodową sensację ze szpiegami i wojnami toczącymi się gdzieś pod powierzchnią normalnej rzeczywistości. To zawsze wielka gratka dla filmowca i takie filmy wciąż powstają w dużych ilościach.

Ten wpis nie będzie jednak o filmie. Będzie o WikiLeaks. Zastanawiam się ostatnio nad tą głośną bardzo sprawą i paru rzeczy tu nie rozumiem.

Pozwólcie, że streszczę w kilku słowach problem:

Pewien szemrany koleś założył sobie stronkę w internecie, nazwał ją wikileaks.org i publikuje na niej amerykańskie niejawne dokumenty państwowe. Innymi słowy koleżka ten kompromituje Stany Zjednoczone jako państwo. Kompromituje jego służby wywiadowcze, jego armię i jego administrację. Robi to jawnie, w blasku fleszy, przed kamerami telewizji z całego świata. Stał się już nawet kimś w rodzaju gwiazdy.

I co Wy na to?

Czytaj resztę wpisu »


Der Baader Meinhof Komplex

Fajny film wczoraj widziałem. Nie była to żadna nowość, żadna premiera. Canal plus HD puścił niemiecki film sprzed dwóch lat. I muszę się wam przyznać, że dawno już żaden niemiecki film mnie tak nie zahipnotyzował.

Ale „Der Baader Meinhof Komplex” nie jest zwykłym nimieckim filmem. To bodaj najdroższa niemiecka produkcja w historii. Kosztowała 20 mln. euro, a to już zupełnie przyzwoity hollywoodzki budżet.

Nie budżet mnie jednak zahipnotyzował, ale temat filmu i jakość, z jaką został zrobiony.

Niemcy z niezwykłą pieczołowitością pochylili się nad jedną ze swoich najbardziej krwawiących ran. Nad historią lewackiego ugrupowania terrorystycznego Frakcja Czerwonej Armii (RAF).

Obiektywnym, chłodnym spojrzeniem opowiadają o rodzeniu się terroryzmu, o ludziach, którzy z niewinnych demonstrantów stają się bezwzględnymi zabójcami. O synach i córkach spokojnego mieszczańskiego społeczeństwa, którzy nagle zarażeni ideologią komunistyczną zaczynają napadać na banki i zabijać przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości.

Czytaj resztę wpisu »